Noc.
Pod błyszczącym od gwiazd niebem rozłożyło się już uśpione miasto.
Złote punkciki na granatowym sklepieniu subtelnie mieniły się od blasku księżyca, jakby przemawiając do ludzi, którzy zmęczeni swoimi codziennymi dążeniami, niczego nie świadomi zasnęli niewinnie we własnych domach. Dla nich aktywna części dnia rychle się zakończyła, lecz dla innych życie dopiero zaczynało się o zmroku...
Kiedy na horyzoncie rozciągnęła się już jasna, świetlista wstęga, rzucająca blask na znajdujące się poniżej nocne lokale, z łatwością można było dostrzec małe sylwetki tańczących i lekko wstawionych, słabych, bezbronnych istot, jakimi byli ludzie. Ogromna, żółta latarnia oświetlała tę część miasta, która wciąż tętniła nocnym życiem, dzieląc tym samym Montown na dwa kompletnie różne od siebie obszary. Ciepły, górzysty, wyżynny, śródziemnomorski krajobraz, na który składały się drzewa cyprysowe, winorośle, gaje oliwne oraz różnorodna, stepowa roślinność na wzgórzach urozmaicała tą część wyspy, nadając jej ciekawy folklor i mnogą liczbę zabytków. Mimo wieczoru wiecznie upalny klimat pozwalał na chwilę się rozluźnić i wciągnąć w wir zabawy, wprowadzając ludność w błogi i beztroski stan, tym samym, usypiając ich czujność, co sprzyjało wieczornym łowom. Na tarasie przy jednej z nocnych restauracji znajdowali się zaprawieni już trzecim kieliszkiem mocnego trunku, ledwo trzymający pion tancerze i tancerki, którzy przez swój brak umiaru stawali się łatwymi ofiarami tutejszych demonów nocy.
Światło bijące z wnętrza knajpy padało także na spacerującą po chodniku parę zakochanych, zatraconych w tak mocnym, miłosnym uścisku, że nim by się spostrzegli byliby już na wieczność razem po tamtej stronie życia kompletnie wyssani z ostatniej kropli krwi. Najdalsze pasmo światła padało również na fasadę i o dziwo, jak na ten czas pusty, wyludniony bruk ulicy, który nabierał przez to różowo-fioletowego połysku. Ciemnoniebieskie, fioletowe szczyty domów w blasku księżyca wyglądały niczym niknąca w oddali droga pod błękitnym niebem usianym gwiazdami, tworząc nocne malowidło bez czerni, tylko z pięknym błękitem i głośną muzyką w tle... Często, będąc jeszcze w tamtym wcieleniu bezbronnej, kruchej istoty wspinałem się na jedno z pobliskich wzgórz pochłoniętych ciemnymi konturami, jakby dla podkreślenia, że nie należą one już do sfery ziemskiej i malowałem mroczny krajobraz Wysp Kanaryjskich. Wydawało mi się wtedy, że patrząc na nocną panoramę tego niewyróżniającego się niczym szczególnym miasta jest ona jeszcze bardziej bogatsza w kolory niż w dzień. Ubarwiona najintensywniejszymi fioletami, błękitami i zieleniami.
Niektóre gwiazdy były bardziej cytrynowe, inne miały odcień różowy, zielony i błękitny niczym niezapominajki, lecz teraz wszystko nieodwracalnie
się już zmieniło nawet postrzegany przeze mnie świat... na wieczność. Teraz, nie ma zamieszania, śpiewów, tańców, krzyków, szeptów, rozmów. Cisza. Tylko echo spokojnych, samotnych kroków odbijających się o wyblakłe mury i ta przyjemna, pobudzająca wszystkie zmysły melodia biegnącej razem z żyłą szyjną, jednostajnie akompaniująca, ciepła, pulsująca, jaskrawa linia wypełniona apetyczną, rozkoszną cieczą zwaną krwią. Powszechny rarytas dla mojego gatunku, duszy, stanu i umysłu. Dla mnie w ciemnościach nie było już podziału na niebo i ziemię istniała tylko niezaspokojona żądza zmysłu, doprowadzająca na skraj bólu, nic nie było tak silne, jak głód krwi. Po zmroku każdy nerw w moim ciele był wyczulony na najcichszy szmer w trawie i miarowe bicie serca napotkanej ofiary. Oczy niebezpiecznie się zwężały, przyjmując niezwykle wyostrzony, czerwony, hipnotyzujący, drapieżny kolor, przyciągając tym samym zaciekawioną istotę wprost do jamy bestii, którą nieodwracalnie byłem już od ponad trzystu pięćdziesięciu czterech lat. Zostałem przemieniony w bezuczuciową, wiecznie młodą, silną, zwinną, maszynę do zabijania i musiałem się z tym pogodzić... byłem wampirem!
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witam!
Chciałabym serdecznie powitać czytelników mojego bloga. Na początku chciałbym Wam przedstawić prolog, aby przybliżyć Wam troszeczkę tematykę bloga. Mam nadzieję, że przypadnie ona Wam do gustu i będziecie moimi częstymi gośćmi.
Nie ukrywam, że byłoby mi niezmiernie miło, przeczytać Wasze opinie, co do bloga, dzięki czemu mogłabym się przekonać, czy kontynuować to opowiadanie.
Na dzień dzisiejszy się z Wami żegnam, lecz mam nadzieję, że nie na długo, :) pozostawiając Waszej ocenie moją historię.
Pozdrawiam i życzę słonecznego weekendu,
K@te :)
Pod błyszczącym od gwiazd niebem rozłożyło się już uśpione miasto.
Złote punkciki na granatowym sklepieniu subtelnie mieniły się od blasku księżyca, jakby przemawiając do ludzi, którzy zmęczeni swoimi codziennymi dążeniami, niczego nie świadomi zasnęli niewinnie we własnych domach. Dla nich aktywna części dnia rychle się zakończyła, lecz dla innych życie dopiero zaczynało się o zmroku...
Kiedy na horyzoncie rozciągnęła się już jasna, świetlista wstęga, rzucająca blask na znajdujące się poniżej nocne lokale, z łatwością można było dostrzec małe sylwetki tańczących i lekko wstawionych, słabych, bezbronnych istot, jakimi byli ludzie. Ogromna, żółta latarnia oświetlała tę część miasta, która wciąż tętniła nocnym życiem, dzieląc tym samym Montown na dwa kompletnie różne od siebie obszary. Ciepły, górzysty, wyżynny, śródziemnomorski krajobraz, na który składały się drzewa cyprysowe, winorośle, gaje oliwne oraz różnorodna, stepowa roślinność na wzgórzach urozmaicała tą część wyspy, nadając jej ciekawy folklor i mnogą liczbę zabytków. Mimo wieczoru wiecznie upalny klimat pozwalał na chwilę się rozluźnić i wciągnąć w wir zabawy, wprowadzając ludność w błogi i beztroski stan, tym samym, usypiając ich czujność, co sprzyjało wieczornym łowom. Na tarasie przy jednej z nocnych restauracji znajdowali się zaprawieni już trzecim kieliszkiem mocnego trunku, ledwo trzymający pion tancerze i tancerki, którzy przez swój brak umiaru stawali się łatwymi ofiarami tutejszych demonów nocy.
Światło bijące z wnętrza knajpy padało także na spacerującą po chodniku parę zakochanych, zatraconych w tak mocnym, miłosnym uścisku, że nim by się spostrzegli byliby już na wieczność razem po tamtej stronie życia kompletnie wyssani z ostatniej kropli krwi. Najdalsze pasmo światła padało również na fasadę i o dziwo, jak na ten czas pusty, wyludniony bruk ulicy, który nabierał przez to różowo-fioletowego połysku. Ciemnoniebieskie, fioletowe szczyty domów w blasku księżyca wyglądały niczym niknąca w oddali droga pod błękitnym niebem usianym gwiazdami, tworząc nocne malowidło bez czerni, tylko z pięknym błękitem i głośną muzyką w tle... Często, będąc jeszcze w tamtym wcieleniu bezbronnej, kruchej istoty wspinałem się na jedno z pobliskich wzgórz pochłoniętych ciemnymi konturami, jakby dla podkreślenia, że nie należą one już do sfery ziemskiej i malowałem mroczny krajobraz Wysp Kanaryjskich. Wydawało mi się wtedy, że patrząc na nocną panoramę tego niewyróżniającego się niczym szczególnym miasta jest ona jeszcze bardziej bogatsza w kolory niż w dzień. Ubarwiona najintensywniejszymi fioletami, błękitami i zieleniami.
Niektóre gwiazdy były bardziej cytrynowe, inne miały odcień różowy, zielony i błękitny niczym niezapominajki, lecz teraz wszystko nieodwracalnie
się już zmieniło nawet postrzegany przeze mnie świat... na wieczność. Teraz, nie ma zamieszania, śpiewów, tańców, krzyków, szeptów, rozmów. Cisza. Tylko echo spokojnych, samotnych kroków odbijających się o wyblakłe mury i ta przyjemna, pobudzająca wszystkie zmysły melodia biegnącej razem z żyłą szyjną, jednostajnie akompaniująca, ciepła, pulsująca, jaskrawa linia wypełniona apetyczną, rozkoszną cieczą zwaną krwią. Powszechny rarytas dla mojego gatunku, duszy, stanu i umysłu. Dla mnie w ciemnościach nie było już podziału na niebo i ziemię istniała tylko niezaspokojona żądza zmysłu, doprowadzająca na skraj bólu, nic nie było tak silne, jak głód krwi. Po zmroku każdy nerw w moim ciele był wyczulony na najcichszy szmer w trawie i miarowe bicie serca napotkanej ofiary. Oczy niebezpiecznie się zwężały, przyjmując niezwykle wyostrzony, czerwony, hipnotyzujący, drapieżny kolor, przyciągając tym samym zaciekawioną istotę wprost do jamy bestii, którą nieodwracalnie byłem już od ponad trzystu pięćdziesięciu czterech lat. Zostałem przemieniony w bezuczuciową, wiecznie młodą, silną, zwinną, maszynę do zabijania i musiałem się z tym pogodzić... byłem wampirem!
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witam!
Chciałabym serdecznie powitać czytelników mojego bloga. Na początku chciałbym Wam przedstawić prolog, aby przybliżyć Wam troszeczkę tematykę bloga. Mam nadzieję, że przypadnie ona Wam do gustu i będziecie moimi częstymi gośćmi.
Nie ukrywam, że byłoby mi niezmiernie miło, przeczytać Wasze opinie, co do bloga, dzięki czemu mogłabym się przekonać, czy kontynuować to opowiadanie.
Na dzień dzisiejszy się z Wami żegnam, lecz mam nadzieję, że nie na długo, :) pozostawiając Waszej ocenie moją historię.
Pozdrawiam i życzę słonecznego weekendu,
K@te :)