środa, 28 września 2016

Czarna róża

Rozdział VII

Balansowałam na krawędzi snu i przebudzenia. Z trudem łapałam oddech, kiedy raz po raz przez głowę przelatywały mi obrazy krwiożerczej bestii, zanurzającej swoje długie, ostre jak brzytwa kły w szyi niewinnej ofiary. Nie byłam zdolna dostrzec twarzy cierpiętnika, ale jego ciało w rękach władczego demona przypominało szmacianą lalkę, która wydawała się być sterowana tylko przez żywiącego się na niej drapieżnika. Oprawca był odwrócony do mnie tyłem, pił zachłannie, gwałtownie, jakby od tego zależało jego życie. Ciche pomrukiwania aprobaty wskazywały na to,
że zdobycz zaspokajała głód demona. Obezwładniona ludzka istota ostatkiem sił błagała o litość
i zaprzestanie tortur, lecz krwiopijca był niewzruszony jej pojękiwaniami, przysparzając na nowo, kolejną dawkę bólu swojemu karmicielowi. Chciałam zakończyć cierpienie tego człowieka, nie byłam w stanie już dłużej oglądać tego przerażającego widowiska, ale nie mogłam się nawet poruszyć. Byłam biernym obserwatorem, który pomimo chęci niesienia pomocy, nie mógł nic zrobić. Kiedy ostatnia prośba cierpiętnika zwrócona do demona niespodziewanie ucichła, zesztywniałam, oczy napełniły mi się łzami i w przypływie emocji, drżącym głosem wyszeptałam:
- Nie.
Na te wręcz niedosłyszalne słowa, górująca nad śmiertelnikiem postać, zastygła w bezruchu.
Sapała głośno, spazmatycznie, lecz już się nie pożywiała. Nasłuchiwała.
Powoli z namysłem drapieżnik wyprostował się, nadal trzymając na rękach obezwładnioną ofiarę. Nie chciałam widzieć twarzy krwiożercy, chciałam jak najprędzej wybudzić się ze snu, ale nie mogłam. To wszystko wydawało się być tak nierealistyczne, że aż prawdziwe, jakby te wydarzenia naprawdę miały już kiedyś miejsce. Jednakże nie mogłam się powstrzymać i jak zahipnotyzowana śledziłam każdy ruch drapieżnika, który stopniowo zwracał się, całym sobą w moją stronę.
Kiedy dojrzałam go w pełnej krasie ledwo mogłam oddychać.

To był On!

Mroczny upiór o głębokim jak ocean, lazurowym spojrzeniu. Patrzył prosto na mnie, sycił się moim strachem i przerażeniem. Jego wzrok przeszywał mnie na wskroś, jakby znalazł sobie nową zdobycz, na której ponownie będzie mógł się pożywić. Jego czarne jak noc, mokre z wysiłku włosy przyklejały mu się do skóry, a mocno zaciśnięta szczęka świadczyła o jego wciąż niezaspokojonej żądzy krwi. Kąciki wokół kształtnych i pełnych ust były umorusane ciemno-bordową cieczą, która spływała z jego brody w kierunku szyi. Śledząc ścieżkę jednej z kropel, obejmowałam wzrokiem coraz większą powierzchnię jego nagiego, potężnie zbudowanego torsu. Składał się włącznie z segmentów wyrzeźbionych mięśni, które poruszały się pod opaloną skórą podczas najmniejszego ruchu. Wyrzeźbiona klatka piersiowa pokryta gdzieniegdzie bliznami odzwierciedlała drzemiącą w nim siłę i nieposkromioną potęgę, zdobytą najprawdopodobniej przez krwawe doświadczenia.
Wędrowałam zafascynowanym spojrzeniem po jego ciele, byłam nim oczarowana, dopóki mój wzrok nie padł na ofiarę, spoczywającą w jego barczystych ramionach. Była nią zdecydowanie kobieta,
jej drobna figura wręcz ginęła przy potężnej posturze demona. Na twarz śmiertelniczki opadały migdałowe, lekko zakręcone włosy, przez co nie mogłam się jej przyjrzeć dokładnie.
Wyglądała na nieprzytomną  i obezwładnioną. Nie potrafiła odzyskać kontroli nad swoim ciałem, więc leżała w ramionach mężczyzny niezdolna do żadnego ruchu. Z rany na szyi wciąż sączyła się
jej krew, co sprawiało, że jej oddechy były bardzo płytkie i ciche. Powoli uchodziło z niej życie,
lecz oprawca zdawał się tym w ogóle nie przejmować.
Nie przestał także mnie obserwować, nakłaniając wzrokiem, abym jeszcze bardziej przyjrzała się jego ofierze. I wtedy dostrzegłam małe znamię na wewnętrznej stronie lewego nadgarstka...
dokładnie takie samo jak na moim.  Przerażona swoim odkryciem spojrzałam wprost w oczy demona, lecz one wyrażały jedynie pogardę i zniewagę, a usta wyginały się w okrutnym uśmiechu. Nie zdążyłam mrugnąć a krwiopijca jednym, płynnym ruchem z niewyobrażalną siłą zanurzył swoje kły w tętnicy szyjnej dziewczyny, która na ponowny atak zaskowyczała z bólu i wydała z siebie ostatnie tchnienie. Umarłam.
Ocknęłam się gwałtownie, słysząc swój rozdzierający wrzask, spocona i ogarnięta lękiem od wizji własnej śmierci. Byłam roztrzęsiona, serce biło mi jak szalone a myśli nieustannie zajmował ten mrożący krew w żyłach obraz. Dyszałam głośno, próbując zaczerpnąć powietrza.
Nie do końca świadoma tego, co robię zerwałam się z łóżka i pobiegłam prosto do drzwi od pokoju.
Złapałam energicznie za klamkę i pociągnęłam ją w swoją stronę, lecz nic nie dało.
Drzwi były zamknięte. Spróbowałam jeszcze raz, jednakże osiągnęłam ten sam efekt.
Zrezygnowana opuściłam się plecami po ścianie i schowałam twarz w dłonie.
Przysięgłam sobie, że bezsilność mnie nie pokona, lecz łzy zdążyły popłynąć po moich policzkach zanim w ogóle je powstrzymałam.
 -To koniec - pomyślałam spanikowana - nie ma dla mnie ratunku.
- Uspokoiłaś się już? - sapnęłam ze strachu na stanowczy, damski głos i z przerażeniem rozejrzałam się po pokoju.
Niespodziewany gość siedział dokładnie na przeciwko. Była to młoda kobieta, niewiele starsza ode mnie. Miała śniadą cerę i owalną buzię, proste, długie, jasne pszeniczne włosy i sarnie, nieprzeniknione oczy, które były zwrócone w moją stronę. Siedziała w wyprostowanej pozie, eksponując swoją doskonałą figurę. Ucieleśniała marzenie każdego mężczyzny, była atrakcyjna i zdawała się o tym doskonale wiedzieć. Spoglądała na mnie chłodno, ale otwarcie, świadoma jakie wrażenia wywiera.
W porównaniu z nią wypadałam naprawdę mizerne. Odkąd zostałam porwana nie myślałam o swoim ubiorze i wyglądzie, mój sportowy strój nie prezentował się zbyt elegancko przy jej zielonej koszuli w kratkę, czarnych spodniach i wypolerowanych szpilkach. Czułam się brudna i zaniedbana, a sama obecność nieznajomej i to, że ktokolwiek widział mnie w takim stanie jeszcze bardziej potęgowały te uczucia.
Biła od niej wyższość i powaga, ale także mroczność. Nie w takim stopniu, jaki dał mi odczuć niebieskooki porywacz, lecz dało się to wyczuć. Przyglądała mi się z zaciekawieniem i pogardą.     Nie wiedziałam, jak długo tu ze mną była i ile mnie obserwowała, ale jedyną formą pocieszenia było to, że była to kobieta, a nie właściciel lazurowych oczu, który napawał mnie olbrzymim strachem.
- Jestem Rozalia- przemówiła ponownie, kładąc nacisk na swoje imię.
Nie byłam w stanie wykrztusić ani jednego słowa, dlatego lekko skinęłam głową, obserwując kobietę.
- Jak się pewnie domyślasz, nie przyszłam tutaj na miłe pogaduchy, lecz po to, aby zobaczyć czy jeszcze żyjesz- odrzekła niewzruszona.- Przez kilka dni byłaś pogrążona w letargu, w skutek utraty dużej ilości krwi. Gdybyś prawdopodobnie dzisiaj się nie ocknęła, to możliwe, że na tamtej stronie znalazłabyś się kompletnie wysuszona - dodała rzeczowym tonem.
- Wypuście mnie- wychrypiałam, ledwo przełykając ślinę, miałam zdarte od krzyku gardło
i odczuwałam niewyobrażalną suchość.
Moja towarzyszka jedynie prychnęła rozbawiona i pokręciła głową z kpiącym uśmiechem na ustach.
- Tę decyzję może tylko podjąć jedna osoba w tej twierdzy i na pewno nie jestem nią ja- powiedziała, siląc się na mniej protekcjonalny ton.
Oznaczało to, że ktoś ma nad wami władzę- pomyślałam. Pomimo tego, że nie podobał mi się kierunek, w którym zmierzała nasza rozmowa starałam się wyłapać jak najwięcej szczegółów. Rozalia może i była wyrafinowana, ale jak na razie stanowiła moje jedyne źródło informacji.
- W takim razie, jeśli sprawy wstępne mamy za sobą - zaczęła, podnosząc się z fotela- to pozwól,     że pokrótce wyjaśnię Ci, co i jak - odparła, gładząc swoją koszulę. - Nie wiem, do czego jesteś potrzebna naszemu założycielowi, ale nie licz na to, że spotka Cię tu coś dobrego - stwierdziła, zbliżając się do mnie.
- Nie należysz do naszego gatunku, więc nikt z nas nie będzie Cię traktować wyjątkowo.
Jedyne do czego nam służy twoja rasa to pożywienie. Potraktuj to jako ostrzeżenie- syknęła- gdyż jakakolwiek próba sprzeciwienia się nam może się dla ciebie źle skończyć- odparła z wyższością, odsłaniając swoje kły. Była jedną z nich.
- Ten pokój od dzisiaj jest twoim małym więzieniem, a za tymi drzwiami- wskazała na wejście do innego pomieszczenia, którego wcześniej nie zauważyłam- znajdziesz łazienkę tylko do twojej dyspozycji. Ubrania na przebranie i jedzenie dostarczymy ci w niedługim czasie. I chyba nie muszę mówić, że pod żadnym pozorem nie wolno ci opuszczać tego pokoju?- zapytała, tak naprawdę nie oczekując odpowiedzi i zwróciła się w stronę drzwi wyjściowych.
- Ach, prawie bym zapomniała, każda próba ucieczki będzie miała swoją cenę- odparła, uśmiechając się władczo i opuściła pokój, wpierw przekręcając klucz od zamka.
Próbowałam na spokojnie wszystko przeanalizować, lecz moje serce galopowało wciąż napełnione strachem. Powoli z ociąganiem wstałam z podłogi i ruszyłam w kierunku łazienki. Musiałam oczyścić umysł dosłownie i w przenośni.
Pchnęłam ciężkie, wykonane z modrzewia drzwi i przed oczami ukazało mi się wnętrze niczym z okładki pisma wnętrzarskiego. Łazienka oparta była na nowoczesnej prostocie i wyrazistym charakterze z przewagą śnieżnobiałego koloru. Czarne płytki nadawały stylu oraz klasy a srebrne meble i kubełkowa, biała wanna wraz z prysznicem stanowiły spójną całość. Imponujące lustro a zwłaszcza jego wielkość sprawiało, że łazienka była większa i bardziej przestronna niż w rzeczywistości. Choć miejsce było naprawdę pięknie urządzone nie czułam się tu komfortowo.
Nadal prześladował mnie obraz śmierci kobiety, który widziałam podczas snu. Przeszył mnie zimny, nieprzyjemny dreszcz. Ile jeszcze tu zostanę? Czy mam jakiekolwiek szanse, aby się stąd wydostać?
Ogarnęło mnie ogromne zmęczenie. Jedyne o czym wtedy myślałam była ciepła, kojąca kąpiel.
Odkręciłam kurek i pojemność wanny powoli napełniała gorąca woda. Nękana złymi przeczuciami odwróciłam się w stronę drzwi i przekręciłam zamek. Pocieszając siebie w duchu, że chociaż na chwilę poczuję się bardziej bezpiecznie. Podeszłam nieśpiesznie do okazałego lustra i przyjrzałam się swojemu odbiciu. Wyglądałam marnie i tak się czułam, podkrążone oczy wciąż były wypełnione strachem a posępna postawa świadczyła o mojej bezsilności. Przejechałam dłonią po potarganych włosach a następnie wzdłuż szyi, kiedy wyczułam małe zgrubienie. Odgarnęłam szybko ledwo trzymający się warkocz i spojrzałam w odbicie odcinka szyjnego. Pod palcami znajdowały się dwa wgłębienia, ślady kieł. Kiedy mocniej dotknęłam tego miejsca przeszył mnie oślepiający ból, zamknęłam oczy, nie mogąc znieść rażącego światła, grymas cierpienia wykrzywił moją twarz a w uszach słyszałam przerażający pisk. Zaczęłam spadać w dół, nagle zniknęła łazienka, moje odbicie wrażenie zbliżającego się upadku w czarną otchłań było nieznośne. Zaczerpnęłam powietrza i nagle znalazłam się ciemnym lesie. Na niebie widniał księżyc w pełni a z głębi puszczy wydobywały się odgłosy sów i innej zwierzyny leśnej. Byłam oszołomiona, chwilę temu pochłaniała mnie wizja upadku i licznych złamań, a może nawet śmierci, gdy przed oczami ukazała się puszcza. Nie wiedziałam dlaczego się tu znalazłam, kiedy byłam dzieckiem często wybierałam się na wieczorne, leśne przechadzki w pobliżu rodzinnego domu, aby dotlenić umysł i pozwolić myślą płynąć wolniej, lecz to miejsce nie przypominało mi mojej dziecięcej dżungli, nie zachęcało do takich spacerów.
Było zimne, obce, ponure. Rozejrzałam się dookoła coraz większą część roślinności pochłaniała mleczna mgła, zewsząd ogarnął mnie chłód, nie podobało mi się to.
Nieopodal mnie usłyszałam trzask łamanych gałęzi. Niedługo potem zza pobliskich krzaków wyłoniły się trzy postacie. Drobna kobieta z muskularnym mężczyzną ciągnęli po ziemi człowieka w głąb lasu, nie zważając na jego rany na całym ciele. Stałam na przeciwko nich, nie było mowy, aby mnie nie zauważyli, lecz mężczyzna wraz ze swoją towarzyszką minęli mnie jakbym stanowiła powietrze, jakby wcale mnie tu nie było. Co to wszystko miało znaczyć? Rozgorączkowana krzyknęłam za nimi:
- Zatrzymajcie się! - jednakże z mojego gardła nie wydobył się żaden dźwięk.
Niewiele myśląc ruszyłam za nimi, próbując dociec dokąd zmierzają. Dogoniłam ich dość szybko, byli w trakcie jakiejś rozmowy, z której nie udało mi się poznać głównego powodu, dla którego taszczyli tego mężczyznę w nieznane.
- Handrix, musi się o nim dowiedzieć- rzekła kobieta- On będzie wiedział jak z nim postąpić.
- Zobaczymy na co przydała ci się zabawa w łowcę, nędzna wywłoko- powiedział oprawca, zwracając się do półprzytomnego mężczyzny, lecz on pomimo swojego osłabienia podniósł głowę i splunął wprost w twarz autorowi wulgarnych słów.
Ogień jaki zapłoną na ten gest w oczach porywacza był przerażający, w jednej chwili złapał za szyję poszkodowanego i bez żadnych oporów uniósł go do góry, zaciskając na nim swoją ogromną dłoń. Jedynie krzyk współpracującej z nim kobiety powstrzymał go przed wykonaniem najgorszego:
- Sailas, przestań! Chcesz zginąć podobnie jak on? Handrix wykona na nas taki sam albo gorszy wyrok śmierć jeśli nie dostarczymy mu go żywego! Postaw go na ziemi, natychmiast! - krzyknęła, lecz jej towarzysz ani drgnął. Rozwścieczona nie na żarty kobieta wyciągnęła ku niemu rękę i nawet go nie dotykając sprawiła, że twarz mężczyzny wygięła się w niewyobrażalnym bólu, tym samym rozluźnił on swój uchwyt na szyi ofiary, która z głuchym grzechotem runęła na ziemię. Oczy szczupłej, drobnej kobiety przyjęły kolor głębokiej bieli tak samo jak i jej włosy, nadal nie wstrzymując swojej mocy podeszła do współpracownika, przysparzając mu jeszcze więcej cierpienia, po czym rzekła niewzruszona:
- Lepiej dla ciebie, abym nie musiała tego powtórzyć, Sailas- powiedziała groźnie, a następnie powrócił jej normalny wzrok i wygląd.
Sailas w odpowiedzi skinął głową i powoli podniósł się na nogi, rzucając towarzyszce skruszone spojrzenie.
- Sprowokował mnie, Estelle- rzekł cicho.
- Nie obchodzi mnie to, nie będę za twoją głupotę odpowiadać własną śmiercią- odparła, łapiąc za rękę opadłego z sił mężczyznę, po czym jak gdyby nic nie ważył samodzielnie pociągnęła go za sobą. Chwilę później kroku dorównał jej obolały Sailas i pomógł nieść ich ofiarę. Po tym widowisku jednego byłam pewna, porywacze nie należeli do zwykłych śmiertelników, o ile w ogóle nimi byli. Kobieta jak i mężczyzna w przypływie emocji ukazali swoje prawdziwe oblicza. Udało mi się dostrzec, że podczas walki wysunęli kły, a w oczach iskrzył się prawdziwy ogień.
Jedynie świadomość tego, że nie jestem dla nich widoczna sprawiła, że podążałam dalej za nimi. Wspólna podróż do nieznanego mi miejsca zajęła jeszcze kilka kilometrów. Sailas i Estelle nie rozmawiali już więcej. Wydawało mi się, że śnię, posługiwałam się prawie wszystkimi zmysłami, lecz nie mogłam nic złapać ani dotknąć, gdyż roślinność i inne przeszkody przenikały przez moje ciało, jakbym była powietrzem. Czułam się tak, jakbym weszła w umysł kogoś innego, jakbym odkrywała jego przeszłość.
W pewnym momencie przed oczami ukazał mi się wysoki na kilka metrów, olbrzymi, masywny mur. W świetle księżyca wyglądał on na jeszcze bardziej reprezentacyjny i okazały. Porywacze zmierzali wprost do wejścia na dziedziniec, kryjący się za parkanem. Zanim jednak weszli, zatrzymali się przed okazałą bramą, przy której czuwali dwaj rośli mężczyźni.
- Handrix nas oczekuje, przekażcie, że przywlekliśmy mu jego zdobycz- rzekł złowrogo Sailas.
Strażnicy obdarzyli mężczyznę na ziemi okrutnym uśmiechem a w ich oczach zabłysnęła iskra, wyrażająca głód, gdy ich wzrok zatrzymał się na koszuli ofiary przemoczonej od krwi.
- Ruchy- warknęła Estelle, otrząsając ich z chwilowego amoku.
Wartownicy jeszcze raz spojrzeli pożądliwie na rany słabnącego człowieka i zniknęli za murami. Kilka minut później wrócili i wpuścili przybyłych, a ja niepostrzeżenie weszłam razem z nimi.
Tak jak przypuszczałam za ogrodzeniem znajdowała się monumentalna twierdza, utrzymana w barkowym charakterze. Jej wielkość uwydatniały liczne kolumny o skręconym trzonie i gzymsy otoczone roślinnymi wiciami. Po obu stronach zamku znajdowały się wieże, które zostały ozdobione ogromnymi wnękami, przez co budowla traciła swoją łagodność a przyjmowała bardziej zbrojny wygląd. Estelle wraz z Sailasem nie zwracali uwagę na wyjątkowość budowli, lecz sprawnym krokiem podeszli do schodów, poprzedzających wejście do środka zamku. Nie musiałam długo czekać na poznanie właściciela twierdzy, zwanego także Handrixem, gdyż chwilę później zza mosiężnych, bogato ozdobionych drzwi wyłonił się wysoki, umięśniony mężczyzna.
Był potężnie zbudowany, jego skóra miała śniady odcień, a głębokie, czarne oczy wyrażały wyższość i niezależność. Ciemne włosy sięgające mu do karku w połączeniu z przenikliwym spojrzeniem nadawały mu mroczności i diaboliczności. Ewidentnie był panem domu i ta pozycja stanowczo mu pasowała. Biła od  niego aura bezwzględności i nieprzejednania. Był przystojny pomimo diaboliczności, podeszły wiek dodawał mu powagi i męskości. Wydatne kości policzkowe, wąskie usta i kwadratowy podbródek sprawiały, że wyglądał na atrakcyjnego, lecz mrok kryjący się pod gęstymi rzęsami powodował, że przewagę stanowiło przerażenie niż poczucie pożądania. Jego ubiór stanowił jednolitą całość z pozycją jaką zajmował w tej twierdzy. Obecny przepych był nawet widoczny w wyszywanych, złotych wzorach na jego koszuli i licznych sygnetach władzy.
Powoli przeszywał wzrokiem nowo przybyłych, kiedy jego wzrok zatrzymał się na ledwo trzymającym się na nogach mężczyźnie. Jego usta wykrzywił uśmiech pełen okrucieństwa i drapieżności.
- Widzę, że bohater jeszcze żyje - rzekł sarkastycznie.
Jego głos był głęboki i chrapliwy, przepełniony pogardą.
- Zanim udało nam się go ująć zabił kilku naszych, Handrixie- poinformował go Sailas, lecz pan twierdzy zważał się go w ogóle nie słuchać.
- Powiedz mi mój drogi przyjacielu, czy warto było rozpoczynać tę wojnę, z góry wiedząc, że ty wraz ze swoim ludem stoicie na przegranej pozycji? - zapytał Handrix, zbliżając się powoli do porwanego.
Jego władcza postawa napełniała mnie strachem, poruszał się jak drapieżne zwierze. Przykuwał uwagę sowim morderczym spojrzeniem i nie sposób było od niego odwrócić wzrok.
- Tylu zabitych ludzi, wierzących w błahą idee szaleńca, który uważał, że da się nas pokonać- na dziedzińcu rozbrzmiał szyderczy śmiech Handrixa. Okrążał on ofiarę, czekając na reakcję mężczyzny. Za opanowaniem i wyższością przemawiały jego ruchy i niewzruszony wyraz twarzy.
- Było warto choćby dlatego, żeby takie gnidy jak wy zobaczyły, że nie jesteście niezniszczalni- odparł mężczyzna, spluwając krwią wprost na buty pana domu.
Właściciel mrocznego spojrzenia uśmiechnął się cynicznie i jednym ruchem powalił mężczyznę na kolana. Ten syknął z bólu, zachwiał się, lecz waleczność i wiara nadal były widoczne w jego, niebieskich oczach.
- Och, z całą pewnością nie napędziłeś nam stracha, lecz jedynie dałeś dowód temu, że wasz gatunek nigdy nam nie dorówna - stwierdził zuchwale Handrix. - Myślę, że śmierć byłaby dla Ciebie zbyt łagodnym wyrokiem, chociaż byłoby to spektakularne widowisko - ciągnął dalej- Większą przyjemnością będzie patrzeć jak stajesz się taką gnidą jak my- rzekł Handrix, po czym chwycił mężczyznę za barki, podnosząc go do pozycji stojącej i zanurzył w nim swoje ostre jak brzytwa kły. Twarz rannego wykrzywił ogromny ból cierpienia a z ust wydobył się przerażający skowyt. Handrix wpijał się zachłannie, jego oczy przyjęły krwisty odcień szaleństwa, po czym puścił mężczyznę, który w konwulsjach opadł na ziemię i zaczął się trząść, krzycząc niezrozumiałe słowa.
- Z przyjemnością będę patrzył jak nie będzie mógł na siebie spojrzeć, kiedy zacznie się żywić na swoich bliskich, aby zaspokoić podstawowe żądze- roześmiał się Handrix, po czym odwrócił się
i zniknął za drzwiami do swojej twierdzy.
Wręcz namacalny ból, widniejący w nieskazitelnych, błękitnych oczach ofiary sprawił, że z piersi wydarł mi się szloch. Upadłam na kolana, krzyczałam o pomoc, błagałam, aby ktoś się nad nim zlitował, lecz żadne z wypowiedzianych przez mnie słów nie wydało swojego dźwięku. Gładziłam twarz mężczyzny choć wiedziałam, że nie czuje mojego dotyku. Jego twarz wyrażała litość, wydawał mi się znajomy, jakbym go już wcześniej spotkała. Mocne rysy szczęki, wysuszone, miękkie usta, ciemne, krótkie włosy, opalona skóra wszystkie kawałki układanki powoli wskakiwały na swoje miejsca i wtedy nagle obraz zaczął mi się zamazywać. Zniknęła twierdza, dziedziniec, dziwnie znajomy mężczyzna, powróciło uczucie spadania i nagle znów pojawiła się łazienka, lustro i moje odbicie. Zawróciło mi się w głowie, od natłoku wydarzeń. Podniosłam palce, które cały czas trzymałam na szyi. W miejscu ugryzienia znajdował się czerwony ślad. I wtedy się zorientowałam, mężczyzną z wizji był właściciel lazurowego spojrzenia, który był moim porywaczem.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Dzieńdoberek wszystkim, którzy jeszcze tu zaglądają. Ten rozdział to chyba mój rekord pod względem długości i różnorodności akcji. Koniec września już za kilka dni, a ja jak zwykle choruję   i co najdziwniejsze w tym okresie wena była dla mnie łaskawa. Dawno mnie nie było, wiem, dlatego nie będę deklarować, kiedy pojawi się kolejny rozdział ani na jednym, ani na drugim blogu, za co przepraszam, ale proszę też o zrozumienie. Jedyne, czemu postaram się sprostać, to wrzucanie na zmianę po jednym rozdziale w każdym miesiącu. Liczę, że ten rozdział się Wam spodobał a za wszelkie błędy przepraszam i prędko je poprawię.
Życzę Wam miłego tygodnia i do usłyszenia wkrótce! :-)
Wasza autorka,
K@te