piątek, 18 września 2015

Czarna róża

Rozdział IV


Tydzień. Dokładnie siedem dni, sto sześćdziesiąt osiem godzin, dziesięć tysięcy osiemdziesiąt minut oraz sześćset tysięcy czterysta osiemset sekund minęło od feralnego, niewyjaśnionego
w okolicznościach, brutalnego zabójstwa sprzed klubu.
Tydzień, nieprzerwanych przygotowań przekonującej wersji zdarzeń, analiz całości materiału śledztwa, przesłuchań kolejnych świadków i zabezpieczeń dowodów. I co najważniejsze, tydzień nieustannie dręczących mnie niepokojących snów.
Dzień w dzień budziłam się o piątej trzynaście, zlana potem, a zarazem, trzęsąca się z zimna.
Za każdym razem otulona ciemnością pokoju, miałam nieodparte wrażenie, że jakaś niematerialna istota czai się w mojej sypialni i mnie obserwuje, co zdarzało się także późnymi wieczorami, kiedy tylko słońce znikało za taflą błękitnej otchłani. Przez ostatnie doby starałam się kłaść spać jak najwcześniej, by nie kusić losu i nie rozmyślać za wiele. Tłumaczyłam sobie, że towarzyszące mi, podejrzane uczucia były spowodowane natłokiem pracy i co rusz przewijającymi mi się przez głowę, budzącymi odrazę zdjęciami bestialsko okaleczonej ofiary, lecz każda próba racjonalnego wyjaśnienia zdawała się palić na panewce, gdyż historia lubiła się powtarzać...co noc.
Ewidentnie owe dochodzenie powoli wykańczało mnie psychicznie jak i fizycznie, kompletny brak snu oraz zadowalających posunięć w sprawie zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem nie wpływał na mnie korzystanie, co przyznała mi nawet Amanda, mówiąc, że ''wyglądam niczym strach na wróble'', czym oczywiście w ogóle się nie przejęłam. Marzenia o wypłynięciu na szerokie wody jako ambitna i błyskotliwa dziennikarka śledcza pomału legły w gruzach, nie pozostawiając mi żadnych perspektyw na dalsze życie, aż do pewnego czasu.
Tego dnia od niepamiętnych upiornych nocy spałam nad wyraz dobrze. Świadomość o czyhającym na mnie gdzieś we wszechświecie niebezpieczeństwie niepostrzeżenie ulotniła się, co przepełniło mój umysł błogim spokojem. Po szybkim śniadaniu i porannej, odświeżającej toalecie dostałam telefon prosto z pracy, że w końcu jest jakiś progres w śledztwie i mam jak najprędzej stawić się na komendę miejską policji, gdzie resztę istotnych informacji przekaże mi komisarz Russo.

- Wszystko zaczyna się układać. - pomyślałam entuzjastycznie, po czym energicznie złapałam swoją torebkę i pognałam w stronę parkingu.

Ze względu na wczesną godzinę dojazd zajął mi nie więcej niż piętnaście minut.
Kiedy przekroczyłam próg komisariatu automatycznie w moje nozdrza wdarł się świeży zapach ledwo zaparzonej kawy i unoszący się w powietrzu charakterystyczny, dojmujący aromat lawendowych perfum pani Laury. Rozejrzałam się w poszukiwaniu komisarza, lecz wpierw moją uwagę przyciągnęła, siedząca za wysokim biurkiem w centrum pomieszczenia ledwo widoczna owa staruszka łypiąca na wszystkich groźnie z nadal mieniącymi się czarnymi włosami i henną na brwiach. Uśmiechnęłam się delikatnie na samo wspomnienie, jak ta z pozoru krępa i łagodna kobieta z nieposkromionym temperamentem potrafiła ustawić wszystkich do pionu, nawet samego komisarza, a trzeba było przyznać, że Russo raczej nie należał do tych potulnych.
Mimo, że można by było ją nazwać zwykłą recepcjonistką, to w zakres jej obowiązków wchodziło tylko obsługiwanie drukarki oraz segregowania dokumentów, i dyskretne, złowróżbne obserwowanie wszystkich wkoło. Jednak jeśli zyskało się trochę przestrzeni w jej sercu, to artykułowała to bez ogródek.

- Moje kochanie! - huknęła w ten swój oryginalny sposób, zwracając na nas uwagę przynajmniej dwunastu mężczyzn. Jak na swój wiek, pełna wigoru i z błyskiem w oku energicznie podniosła się z siedziska, i żywiołowo do mnie pomachała.

Sam ten widok tak rozczulał człowieka, że nie sposób było nie odwzajemnić jej uśmiechu. Przy bliższym poznaniu pani Laura nie była wcale taka zła, jakby mogło się wydawać- Jesteś w jednej, wielkiej, czarnej dupie!- nie licząc, oczywiście jej bezpośredniego słownictwa.
Zmieszana przystanęłam gwałtownie, nie rozumiejąc, co staruszka miała na myśli.

- Manuel od rana jest tak wściekły, jakby go osy pokąsały! - dokończyła żarliwie.

- Nic z tego nie rozumiem - przyznałam zaskoczona. - Jeszcze dzisiaj rano miałam telefon z pracy, że ma on dla mnie jakieś ważne wiadomości w związku z postępem w śledztwie, a teraz się wścieka?

- Nie wiem złotko, nie wiem, ale ta sprawa czymś mi tu śmierdzi. Jeszcze nigdy przedtem nie widziałam, żeby Muss (żartobliwe przezwisko Manuela, nadane mu przez panią Laurę) był tak zdenerwowany, kiedy dowiedział się, że zajmujesz się tą sprawą z zeszłego tygodnia, dlatego kazał Cię tu jak najszybciej ściągnąć - dodała przejmująco.

- Dobrze pani Lauro, dziękuję za informacje, zaraz się tym wszystkim zajmę - odpowiedziałam prędko i nie tracąc ani chwili dłużej ruszyłam do gabinetu Mussa.

 Kiedy udało mi się przejść labirynt boksów, w końcu dotarłam do drzwi z żaluzjami, na których widniał napis ''Komisarz Manuel Russo''. Zanim jednak chwyciłam za klamkę spostrzegłam, że pomiędzy futryną, a wejściem widnieje mała szparka, przez którą można było dostrzec, żywo gestykulującą sylwetkę mojego przyjaciela, który zawzięcie z kimś dyskutował przez telefon. Nie myśląc, nawet, że moja ciekawość może mieć nieprzyjemnie konsekwencje zaczęłam podsłuchiwać, ale nim zdążyłam w jakikolwiek sposób zareagować na potok niecenzuralnych słów płynących z ust policjanta niespodziewanie Manuel gwałtownie zamilkł, tym samym zwiastując zakończenie rozmowy i odrzekł głęboko:

- Wejdź Clar- aby nie dać poznać po sobie znać, że prawie udało mi się podsłuchać jego rozmowę wyprostowałam się szybko i dumnie pchnęłam drzwi.

Małe popieszczenie, które Muss sentymentalnie nazywał swoim gabinetem w rzeczywistości było bardzo komfortowo urządzonym, małym pokoikiem. Skandynawska stylistyka pełna stonowanych barw, nostalgii wraz z przepięknymi, stylowymi detalami przypominały wnętrza z basenu śródziemnego, z dalekiej Prowansji- o prostych i wyszukanych, ciemnych meblach oraz stojącym w samym centrum pomieszczenia masywnym biurku zza, którego na równie dużym fotelu tyłem do mnie zwrócony był policjant.
Komisarza Manuela Russo poznałam już podczas mojego poprzedniego śledztwa, przy którym bardzo przyjemnie się nam współpracowało i dzięki temu staliśmy się serdecznymi przyjaciółmi. Manuel był bardzo kreatywnym i przebiegłym gliną, który z błyskiem w oku podejmował się każdego zgłoszenia i nigdy się nie poddawał, aż nie zakończył swojego dochodzenia pomyślnie.
Był stworzony do tego zawodu nie tylko ze względu na swoją nieprzeciętną inteligencję, ale sam jego wygląd nie pozostawiał wiele do życzenia. Miał intensywnie miedziane, kręcące się włosy, które opadały mu niepokornymi falami na twarz, dogłębnie i klarownie zarysowane kości policzkowe oraz pełne i dość wymowne wargi. Śniada cera i szerokie barki z wyraźnie zarysowanym kaloryferem
i pewny siebie uśmieszek, nie jeden raz udowodniły mi, że Russo był pożądany przez kobiety,
a najgorsze w nim było to, że doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Jednak mnie najbardziej w nim urzekły nienaturalne, o niepokojącym odcieniu szare, hipnotyzujące oczy, które okalały gęste rzęsy. Rzadko kiedy można było spotkać mężczyznę, o tak nieskazitelnym stalowym kolorze oczu, które pochłaniały swoją głębią.
Nie skrępowana swoim postępkiem, na którym prawie mnie przyłapano usiadłam grzecznie za biurkiem w ciszy i czekałam na dalszy rozwój zdarzeń. Kiedy Russo po dłuższej chwili zaszczycił mnie swoim spojrzeniem, w jego oczach odbił się cień niepokoju i co przysporzyło mnie o ciarki na plecach- lęk.

- Nie możesz zająć się tą sprawą- odrzekł ponuro, nawet się ze mną nie witając.

- Słucham?! - myślałam, że się przesłyszałam.

- Nie możesz zająć się tą sprawą - powtórzył równie groźnie- To zabójstwo nie jest dla Ciebie, uwierz mi.

- A kim ty do cholery jesteś, żebyś mógł mi mówić co powinnam robić, a czego nie?!- zapytałam, ledwo powstrzymując kumulujące się we mnie emocje.

- Clar, dopóki nie jest jeszcze za późno, proszę Cię wycofaj się z tego- odrzekł nienaturalnie spokojnie, nie odnosząc się do moich wcześniejszych słów.

- Wyjaśnij mi, o co w tym wszystkim chodzi Muss- rzekłam rozkazująco.

- Clar...

- Wyjaśnij mi!- warknęłam nieprzyjemnie- Najpierw dzwonią do mnie, że w końcu są jakieś istotne dowody w sprawie śledztwa, a ty mi teraz mówisz, że mam się wycofać?!- zapytałam wściekle.

- Są sprawy, o których nie mogę Ci powiedzieć...- odrzekł posępnie.

- Ha! I to ma być powód, dla którego miałabym się wycofać?! To ma mnie przekonać?!- wrzasnęłam, będąc na granicy wytrzymałości, by nie wyjść z tego pomieszczenia.

- Musisz mi po prostu zaufać. Widziałem wiele takich przypadków, gdzie szukający wrażeń śledczy wplątywali się w takie oto dochodzenia i nie wychodzili z tego cało, a Twoje nie przedstawia się w najjaśniejszych barwach - odparł nad wyraz spokojnie, co powoli doprowadzało mnie do szewskiej pasji.

- Szukających wrażeń?! Ty chyba nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo zależy mi na tym śledztwie! Jak bardzo starałam się w końcu osiągnąć coś więcej, niż tylko małe reportażyki, o nic nie znaczących miejscowych kradzieżach w pobliskich spożywczakach! Gdybym chciała poszukać wrażeń to poszłabym do cyrku!- wrzasnęłam, podnosząc się z siedzenia.

- Nie słuchasz mnie Clar, źle to odebrałaś...- odrzekł zmieszany.

- A teraz to ty mnie posłuchaj!- łypnęłam na niego wrogo- Jeśli uważasz, że przez twoje widzimisię zrezygnuję z takiej szansy, to grubo się mylisz, Russo! Nie wiem, czym się kierowałeś ściągając mnie tutaj, czy kierowały tobą niespełnione marzenia o pozostaniu dziennikarzem śledczym, czy duma, ale takie wyróżnienie w mojej karierze może zaowocować nowymi możliwościami na dalsze lata w moim zawodzie i nie pozwolę ich sobie tak łatwo odebrać!

- Jeżeli już skończyłaś to pozwól, że teraz ja coś powiem- odrzekł pokornie i również podniósł się z fotela.

 Mimo tego, że miałam na sobie buty na podwyższeniu, to Muss i tak bił mnie o głowę w swoich oficerkach, a jego ogromna sylwetka odziana w policyjny mundur jeszcze bardziej potęgowała uczucie niższości. Starałam się nie dać po sobie znać, że stojąc tak blisko niego zwyczajnie się bałam, ale Manuel doskonale zdawał sobie sprawę, że jego postawa wzbudza niepokój, co udowodnił przelotnym uniesieniem kącików ust, które zaraz zastąpiła maska poważnego gliniarza.

- Nie kierują mną żadne żałosne, niespełnione marzenia, czy duma- odparł ostro, zaciskając pięści - lecz troska o twoje bezpieczeństwo! Uwierz mi, że będziesz miała jeszcze wiele możliwości wykazać się swoimi dziennikarskimi zdolnościami, ale ta sprawa w nie pomoże Ci osiągnąć sukcesu, którego tak bardzo oczekujesz, Clar. Jedyne, co możesz się spodziewać po tym śledztwie to same nieprzyjemności- dokończył smutno, jednak nie wzbudziło to we mnie pożądanych przez niego uczuć.

- Dla Twojej wiadomości Muss- spojrzałam w jego oczy rozeźlona- jestem już dużą dziewczynką i nie potrzebuję niczyjej troski! Szkoda tylko, że nie jesteś na tyle troskliwy, by wyznać mi prawdziwy powód twojej prośby, abym odsunęła się od tego śledztwa. A teraz wybacz mi, ale nie będę już więcej wysłuchiwać tych głupstw, bo muszę się zająć śledztwem, które przypominam Ci wybrałam z własnej woli- odrzekłam chłodno, odwracając się w stronę drzwi.

- Tylko pamiętaj, że Cię uprzedziłem- odparł na koniec Manuel.

- Będę to miała na względzie- odpowiedziałam cicho i wyszłam.

Przechodząc obok biurka pani Laury obdarzyłam ją przepraszającym spojrzeniem, a w jej oczach dostrzegłam, że doskonale słyszała naszą ostrą wymianę zdań, co jeszcze bardziej skłoniło mnie do jak najszybszego opuszczenia komisariatu.
Kiedy wsiadłam do swojego auta w pewnym sensie wyparowała ze mnie cała złość i wrogość wobec Manuela. Z bezsilności oparłam się rękoma o kierownicę, a myśli wbrew mojej woli ponownie powędrowały do przeprowadzonej przed chwilą rozmowy. Bez pośpiechu zaczęłam na nowo analizować słowa Mussa. Niewątpliwie sprawa musiała być naprawdę poważna, skoro mój przyjaciel miał podstawy, aby zmusić mnie do zrezygnowania z tego dochodzenia. Tylko nie rozumiałam dlaczego. Wielu dziennikarzy codziennie podejmowało się jeszcze bardziej niebezpiecznych indagacji, w które były zamieszane nieuchwytne i bezwzględne mafie czy psychopatyczni mordercy
i wychodzili z tego cało, poszerzając swoje możliwości, a przede wszystkim spełniając się zawodowo, więc czemu akurat mi miałoby się nie udać? Taka szansa od losu mogłaby mi się już nigdy więcej nie przydarzyć, a Manuel nie potrafił tego pojąć, kryjąc swoje prawdziwe powody pod osłoną troski.
Z drugiej jednak strony obraz jego oczu pełnych obaw i strachu nie mogły mi dać spokoju.

<<A co jeśli naprawdę coś mi groziło? >>

- Za dużo myślenia, za mało działania- pomyślałam rozzłoszczona, że w ogóle dopuściłam do siebie takie nieprzyjemnie, czarne scenariusze, po czym zaczerpnęłam jeszcze kilka głębokich oddechów
i przekręciłam kluczyki w stacyjce, ruszając spod komisariatu. Postanowiłam zrobić sobie małą przejażdżkę wokół miasta, aby zakłócić rosnące z każdą minutą wątpliwości, czy faktycznie podjęłam właściwą decyzję.




***




Kilka godzin później.

Krótka przejażdżka trochę się przedłużyła, w wyniku czego pod swoją kawalerkę zajechałam dopiero wczesnym wieczorem. Zachody słońca zawsze działały na mnie kojąco, dlatego do domu wróciłam w o niebo lepszym nastroju niż rano. Tak, jak się spodziewałam nie zastałam w domu Samanty, co jeszcze bardziej poprawiło mi humor, gdyż każda zaczepka z jej strony dzisiaj mogłaby się dla niej zakończyć interwencją pogotowia, a w najgorszym przypadku policji, toteż szczerze dziękowałam niebiosom, za to, że byłam sama. Chociaż próbowałam sobie wmówić, że to, co powiedział mi Muss nie wpłynęło na mnie w żaden sposób, to i tak przez cały dzień męczyły mnie wątpliwości, a że jedynym i skutecznym rozwiązaniem, które pomogłoby mi wrócić na właściwe tory myślenia było bieganie, nie zastanawiając się ani minuty dłużej założyłam na siebie moje ulubione, czarne legginsy, ciemny podkoszulek oraz turkusową bluzę, nie zapominając oczywiście o sportowych butach i o butelce wody, po czym złapałam za klucze od domu i poszłam biegać. Wyjątkowo tego wieczoru było nieprzyzwoicie zimno, jak na tę porę roku, dlatego postanowiłam zrobić sobie dłuższą trasę, aby poprawić sobie krążenie. Ze słuchawkami w uszach rozpoczęłam swoją rutynową rozgrzewkę, a następnie ruszyłam na plażę. Rzadko kiedy wybierałam się na tak długie wycieczki o tej porze, lecz nie było takiej siły, która powstrzymałaby mnie dzisiaj od chociaż chwilowego zapomnienia o słowach Manuela. Przemierzając coraz to kolejne, małe uliczki miałam nieodparte wrażenie, że jestem przez kogoś obserwowana, lecz kiedy tylko wbiegałam w bardziej zaludnione alejki, dziwne przeczucia znikały.

- Popadam w jakąś paranoję- pomyślałam, śmiejąc się pod nosem z własnej głupoty.

W pewnym momencie skręciłam w jedną z bocznych ścieżek, które swoim spokojem, pozbawione ruchliwego blasku zachęcały przechodniów, do zapoznania się z tą spokojną częścią miasta.
Kolejne kilometry przemierzałam wzdłuż szerokiej, posępnej alei, którą otaczały majestatyczne budowle, rzucające martwe i nienaturalne cienie, potęgując tajemniczy nastrój.
Niepokojący labirynt dróg zdawał się nie mieć wyjścia, lecz w końcu doprowadził mnie do rozległego placu, wokół którego ciągnęły się rzędy akard. Coś zdecydowanie było nie tak.
Otaczająca mnie zewsząd cisza z minuty na minutę stawała się coraz bardziej nieprzyjemna
i uciążliwa, a towarzyszące mi wcześniej uczucie niebezpieczeństwa, jakby na zawołanie powróciło. Przymknęłam oczy i przystanęłam na chwilę, aby zaczerpnąć świeżego powietrza i pomyśleć na trzeźwo,
kiedy nagle w znajdujących się nieopodal krzakach coś nieznacznie się poruszyło.
Przestraszona i to nie na żarty ruszyłam w drogę powrotną.
Wracając, starałam się uspokoić rozszalałe emocje, lecz każdy nawet najmniejszy szmer powodował, że całe moje ciało się spinało. Z nieprzyjemnym uczuciem miałam kolejne, ciemne budynki, które nie wyglądały już tak przyjaźnie, jak za dnia.

- Jeszcze tylko kilka metrów- wyszeptałam z duszą na ramieniu.

Upragnione światło rzucało zza rogu złocistą poświatę, zwiastując zakończenie mojej wieczornej wycieczki, co pozwoliło mi przynajmniej przez chwilę uspokoić rozszalałe emocje. Chociaż ogarniała mnie martwa, głucha cisza, pod wpływem nagłego przypływu irytacji odruchowo rozejrzałam się wokół. Pusto, ani jednej żywej duszy, która mogłabym mi udzielić pomocy w razie zagrożenia. Szare ulice nieprzyjemnie demonstrowały swoje nocne oblicze, przysparzając mnie o gwałtowniejsze bicie serca. Jedyną moją ostoją, pozwalającą mi na pozostanie przy zdrowych zmysłach był zbawienny widok, ledwo tlącej się, malutkiej lampy ulicznej, która wyznaczała koniec mojej wędrówki. Radosna myśl, o znalezieniu się w moim ciepłym,bezpiecznym, potulnym mieszkanku tak pochłonęła mój umysł, że nawet nie zdałam sobie sprawy, iż z impetem
zderzyłam się z przerażająco wysokim i muskularnym mężczyzną, który wyrósł przede mną nagle, jak spod ziemi. Przeraźliwy krzyk wymsknął się z mojego gardła, gdy sekundę później mocno złapał mnie za ramiona i znalazł się tuż przede mną. Pół przytomna ze strachu spojrzałam prosto w dwie ogniste szparki, wpatrujące się wprost w moją twarz ze złowrogim uśmiechem.

- Są sprawy, do których nie powinno się wtrącać nie proszonym- powiedział szorstko, i z tymi słowami przyłożył mi do twarzy coś wilgotnego, o uderzająco, ostrej, przenikliwej woni, która podrażniła oskrzela i wywołała gwałtowny kaszel. Zapach ten przyprawił moje ciało o niewyobrażalny ból i nudności, aby w jednej chwili pozbawić mnie zmysłów. Zapadła ciemność.

Światło zgasło.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witajcie kochani!
Po tak długiej przerwie ponownie wracam do Was z kolejną dawką opowiadań! Ze względu na to, że w tym roku czeka na mnie ważny egzamin notki nie będą się pojawiać regularnie, ale postaram się odwiedzać Was jak najczęściej. Notkę na Dancing Dream możecie się spodziewać już niebawem, a jak na razie zostawiam pod Waszą ocenę kolejny rozdział z serii "Czarna róża''.
Pozdrawiam,
K@te. :*

niedziela, 14 czerwca 2015

Czarna róża.

Rozdział III


- I tym sposobem szef pozwolił mi samej wybrać kolejne śledztwo, którego będę chciała się podjąć!- odparłam uradowana, kończąc swoją wypowiedź, nadal nie dowierzając, że pan Burner tak bardzo mnie wyróżnił na tle całej redakcji.

- No to kochana, trzeba to jakoś uczcić!- odpowiedziała radośnie Amanda- Zazdroszczę Ci, jak cholera tego awansu, ale i tak ciszę się Twoim szczęściem Clar!- odparła wesoło
po czym entuzjastycznie klasnęła w dłonie, na znak, że wpadł jej do głowy genialny pomysł.

-Wiem!- pisnęła- Dziś wieczorem w samym centrum Montown jest jakaś gruba impreza, na której będą same wisienki show biznesu! Mam tam znajomego- Chrisa, który bez żadnego problemu by nas tam wkręcił! Nie możemy zmarnować takiej szansy Clar!- dodała optymistycznie dwudziestopięciolatka.

- No, nie wiem Amando, czy to jest najlepszy pomysł- odrzekłam.- Myślałam bardziej o takim kameralnym przyjęciu, przy lampce dobrego, czerwonego wina, a nie, żeby od razu iść do najdroższego i najbardziej ekskluzywnego klubu w mieście- odpowiedziałam niepewnie. Nigdy nie byłam wielką wielbicielką nocnych wypadów, chociaż nie można mi było zarzucić, że nie potrafiłam się bawić, bo potrafiłam, czasami nawet, aż zanadto.

- Clar, no nie daj się prosić- rzekła błagalnie moja przyjaciółka.- Będzie na czym oko zawiesić, a uwierz mi kochana, że nie wpuszczają tam byle kogo, a na dodatek mogę Cię zapewnić, że w moim towarzystwie raczej nie będziesz się nudzić- powiedziała, zabawnie poruszając przy tym brwiami, przez co wybuchłam niepohamowanym śmiechem.

- Haha, okey przekonałaś mnie- odparłam, nadal nie mogąc się opanować.

- To fantastycznie!- krzyknęła uradowana Amanda, po czym w podzięce przytuliła mnie przyjaźnie.- Ja już się postaram, żebyśmy z tej imprezy wróciły wzbogacone o kilka numerów telefonów jakiś przystojniaków- odrzekła uśmiechnięta, puszczając mi dyskretnie oczko.

- Ale, żeby tak się stało musimy się jakoś stosownie ubrać, kochana- dodała, po czym zilustrowała mnie od stóp do głów i pokręciła głową z niezadowoleniem wypisanym na twarzy.

- A oto, to ty się moja droga nie martw, ja mam swój styl i mimo tego, że jest on postrzegany jako staroświecki to i tak go nie zmienię- odparłam konsekwentnie, podpierając się pod boki, tym samym przyjmując postawę nieugiętej.

- Och, ale Clar! Będą tam sami przystojni mężczyźni! Nie można się do takiego miejsca ubrać jak zakonnica- odparła z wyrzutem.

- Przepraszam bardzo, ale czy ty mi moja kochana coś sugerujesz?!- zapytałam lekko podminowana.

- Sugeruję, że czas najwyższy zrobić remont w Twojej garderobie i ja Ci w tym pomogę, przynajmniej, wybierając Ci na dzisiejszy wieczór jakąś zmysłową i odpowiednią sukienkę- odpowiedziała pewnie- I nie chcę słyszeć żadnej odmowy, co do realizacji mojego planu!- dodała bezkompromisowo.

- Co ty ze mną dzisiaj robisz kobieto? Chyba nie mam wyjścia- odrzekłam zrezygnowana, na co moja koleżanka uśmiechnęła się perliście.

- Ach, co poradzisz, ten dar przekonywania nie bierze się od tak- pstryknęła palcami, podnosząc wysoko głowę.

- Mhm, ciekawa jestem, czy ten Twój dar nie wywodzi się przypadkiem z Twojego nieustannego ćwierkania mi nad uchem- dodałam z przekąsem.

- Och, cicho już bądź złośnico- dostałam kuksańca w ramię- Zawsze musisz dorzucić swoje trzy grosze- udała oburzoną.

- Cóż poradzić kochana, mam...
                                
- Tak, tak wiem masz to po tatusiu- przerwała mi, wywracając oczami.

- Dokładnie- uśmiechnęłam się złośliwie.

***
Godzinę później.
Kiedy niecałe sześćdziesiąt minut wcześniej uważałam, że moja przyjaciółka nie posiadała żadnego daru przekonywania, to jednak gdy udało się jej nakłonić naszego szefa, aby dał jej wolne zrozumiałam, jak bardzo się myliłam. Pan Burner w tych sprawach był nieugięty i hardy, żadne wymówki nie robiły na nim jakiegokolwiek wrażenia, a Amandzie wystarczyło kilka kobiecych sztuczek i już owinęła go sobie wokół palca, przez co mogłyśmy od razu ruszyć na podbój sklepów z ubraniami. 
Podczas naszej przechadzki po jednym z centrum handlowych miałam już powoli serdecznie dość przymierzania tych wszystkich ciuszków, które w mniemaniu Amandy pasowały do mnie, jak ulał, przy czym oczywiście nie obyło się też bez jej komentarzy, mówiących o tym, że mając taką figurę powinnam więcej odsłaniać swojego ciała, do czego odnosiłam się głośnym westchnięciem. Z każdą uwagą coraz bardziej żałowałam, że tak łatwo dałam się wciągnąć w wir zakupów z moją przyjaciółką, gdyż nie podejrzewałam, że piszę się na istny, zakupowy koszmar! Amanda była po prostu niemożliwa! Po niespełna dwudziestu minutach straciłam rachubę ile sklepów zdążyłyśmy już odwiedzić!
Dwudziestopięciolatka była w swoim żywiole, a ja niestety stałam się jej żywym manekinem. 
W toku szaleńczych  poszukiwań odpowiedniej dla mnie sukienki na wieczorne wyjście głęboko zastanawiałam się nad tym, jakim cudem moja przyjaciółka znalazła się w naszej redakcji i to w dodatku jako dziennikarka śledcza. Kompletnie nie pasowała do tego świata, a o jej wiedzę na temat najnowszych trendów w modzie mogłaby jej pozazdrościć niejedna zakupoholiczka. Moje rozmyślania przerwał znaczny okrzyk zachwytu mojej koleżanki za pewne za sprawą jakiegoś wymarzonego wdzianka i nim się spostrzegłam moja osobista stylistka pociągnęła mnie za rękaw i zaprowadziła w kierunku wypatrzonego stoiska z ubraniami. Kiedy spodobała się jedna z sukienek, czym prędzej chwyciła za materiał i zaprowadziła mnie do przymierzalni. Nie miałam już nawet najmniejszej siły, aby się awanturować, dlatego najzwyczajniej w świecie założyłam na siebie upatrzoną przez moją koleżankę sukienkę i nie patrząc nawet, jak w niej wyglądam wyszłam zza parawanu.

- O Chryste Panie!- wykrzyknęła Amanda, przykrywając sobie usta w przypływie emocji.

- Miło mi, ale jestem Clarissa- odpowiedziałam kąśliwie.

- Lepiej mi tutaj kochana nie podskakuj, tylko się przeżyj w lustrze- odparła wesoło i obróciła mnie w należytą stronę.

Sukienka była naprawdę zjawiskowa, w stylu lat 50-tych. Elegancki krój doskonale komponował się z dodatkiem modnej, czarnej siateczki, znajdującej się na plecach, która dodawała jej pikanterii oraz kobiecości. Dopasowana, pudrowa góra sukienki oraz subtelnie rozkloszowany, czarny, kończący się przed kolanami dolny materiał nadawał jej uroku oraz szlachetnej elegancji, a brak rękawów oraz odcięcie w talii doskonale podkreślały moją figurę.

- No, muszę przyznać, że się postarałaś- odrzekłam, nadal przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze z uśmiechem.

- Ha! Wiedziałam, że Ci się spodoba- pisnęła szczęśliwa.

- Jest naprawdę zjawiskowa- odrzekłam.

- No, to pozostało nam tylko znaleźć do niej jakieś buty, torebkę, kolczyki, naszyjniki, bransoletki, pierścionki oraz kosmetyki i będzie perfekcyjnie!- odparła wesoło Amanda, rozglądając się za wymienionymi rzeczami.

- Chyba żartujesz, że jeszcze gdziekolwiek mnie wyciągniesz?!- spojrzałam morderczo na moją przyjaciółkę.

- Ale, jak to tak? Bez dodatków?- próbowała mnie przekonać.

- Tak kochana, bez dodatków też da się żyć, a swoją drogą mam ich bardzo dużo w domu, także na pewno z nich coś wybiorę- zapewniłam Amandę.

- Ale Clar...- nie dawała za wygraną

- Nie ma żadnego "ale" Amando- przerwałam jej stanowczo.- na nic się już nie zgodzę. Nogi mi odmawiają posłuszeństwa, a ty kochana pragniesz mi jeszcze zafundować maraton po sklepach z butami?- zapytałam, nie oczekując odpowiedzi.

- Oj kochana, to by nam zajęło dosłownie tylko chwilkę widziałam taki świetny sklep zaraz za rogiem. Musimy tam pójść- odparła pobłażliwie.

- Amando, powiem to tylko raz, więc słuchaj bardzo uważnie- odparłam na pozór bardzo spokojnie.- Albo kupimy tę sukienkę i wyjdziemy z tego centrum handlowego, a następnie pojedziemy do domu, albo Cię tutaj zostawię i będziesz musiała wracać do niego przez pół miasta na pieszo. Którą opcję wybierasz?- zapytałam, uśmiechając się figlarnie. Poskutkowało.

***
Pół godziny później.
Kiedy udało mi się wygonić moją kochaną przyjaciółkę do siebie, czym prędzej dodałam gazu i ruszyłam spod jej mieszkania z piskiem opon. Zawsze lubiłam szybką jazdę i pomimo wielu upomnień ze strony Amandy, i przezornie przerażających oraz katastroficznych wizji roztrzaskanego auta nigdy nie zrażałam się, że stopa zbyt często ciąży mi na pedale gazu. Po dotarciu do swojej kawalerki w zawrotnym tempie rozpoczęłam powolne przygotowania do nadchodzącego wieczoru. Odkąd pamiętam zawsze lubiłam gotować, więc przygotowanie obiadu nie zajęło mi specjalnie dużo czasu, toteż po kilku kęsach piersi z kurczaka z pesto, pomidorami i mozarellą zajęłam się oczyszczeniem swojego stanowiska pracy. Po przelotnym sprzątnięciu kuchni postanowiłam troszeczkę poważniej zastanowić się nad swoim wyglądem, dlatego też złapałam za swój ręcznik i zdecydowałam wziąć długą, gorącą, odprężającą kąpiel. Relaks i chwilę rozluźnienia po prawie całodniowym maratonie po jednym z największych centrum handlowych w mieście z pewnością było tym, czego najbardziej w tamtym momencie potrzebowałam. By zadbać o nastrój w tle włączyłam swoją ulubioną ścieżkę dźwiękową, a następnie dodałam troszeczkę olejku eterycznego, którego zapach chwilę potem rozniósł się po całej łazience, dbając tym samym o rozbudzenie zmysłów. Kończąc odświeżającą i przyjemną toaletę zabrałam się za rozczesywanie i suszenie moich migdałowych włosów, co było nie lada wyczynem, gdyż plątały się niemiłosiernie, lecz po dziesięciominutowej szarpaninie udało mi się doprowadzić je do porządku, a nawet delikatnie zakręcić na lokówce. Następnie zabrałam się za pielęgnację skóry i make-up. Tym razem postanowiłam postawić na mocny oraz drapieżny, francuski makijaż, co kompletnie nie było w moim zwyczaju, ale zdecydowałam się troszeczkę poszaleć. Oczy pokryłam cielistym, matowym cieniem, a zewnętrzny kącik, jak także załamanie powiek podkreśliłam brązowo-czarnym cieniem, a wewnętrzny rozjaśniłam bielą. Nie zabrakło również eyelinera oraz tuszowania rzęs czarną maskarą. Usta natomiast dla odmiany pomalowałam beżowo-pudrową szminką, co dodawało mi uroku oraz dziewczęcego wdzięku. Efekt końcowy był naprawdę zadowalający, więc nie pozostawało mi nic innego jak przymierzyć kreację, która jak się okazało w połączeniu z fryzurą oraz makijażem tworzyła nierozerwalną jedność. Zadowolona z wesołym nastawieniem do szykującej się imprezy złapałam za swoje czarne szpilki oraz kopertówkę w tym samym odcieniu i wyszłam z domu. Umówiłyśmy się z Amandą, że spotkamy się na miejscu, dlatego też nie musiałam się o nią martwić. Jak się okazało, będąc już przed lokalem mojej przyjaciółki jeszcze nie było, więc nie wiedziałam, do kogo miałam się zwrócić, aby z gracją, niepostrzeżenie wślizgnąć się do najdroższego i najbardziej ekskluzywnego klubu, a ochroniarze przy wejściu nie wyglądali na takich, aby wpuścili mnie na tak zwane słodkie oczka, kiedy nagle nadeszła moja pomoc to znaczy Amanda.

- Jednak się pomyliłam, co do Ciebie kochana. Muszę przyznać, że chyba Cię nie doceniałam, ponieważ naprawdę się odstroiłaś- uśmiechnęła się życzliwie.

- To samo mogę powiedzieć o Tobie- odparłam wesoło, przyglądając się krwistej sukience przyjaciółki.

- No to co, gotowa na imprezę do białego rana?- zapytała radośnie Amanda, na co skinęłam twierdząco głową, po czym poszłyśmy razem na tyły lokalu, aby przy pomocy kolegi Amandy- Chrisa wejść do klubu drzwiami dla personelu.

Kiedy Amanda wymieniała się z Chrisem zalotnymi spojrzeniami postanowiłam się rozejrzeć po lokalu. DIVA, bo tak owy klub się nazywał, był wyjątkowym miejscem na szlaku nocnego życia Montown. Doskonała lokalizacja w centrum miasta zapewniała ekskluzywne otoczenie, tym samym równało się to także z dużym zainteresowaniem miejscowych gwiazd show biznesu, co mogłam stwierdzić po jednorazowym spojrzeniu w stronę stolika dla VIP-ów. Z pewnością było to miejsce dla ludzi szukających rozrywki na najwyższym poziomie, wszystkich tych, którzy cenili sobie jakość i styl. Dyskretna atmosfera, selekcja oraz wnętrza były utrzymane w nowoczesnej, mrocznej za sprawą gry świateł, przestronnej i eleganckiej stylistyce pozwalając imprezowiczom poczuć najwyższy komfort rozrywki, a zarazem wprowadzając intymny nastrój. Loże oraz drink bar przyciągały swoim świetnym zaopatrzeniem, a duży parkiet przeznaczony do tańca oraz porywająca muzyka tylko potęgowały tę zachętę. Zmęczona, ciągłym czekaniem na moją flirtującą już od ponad dziesięciu minut przyjaciółką, postanowiłam zamówić sobie jakiegoś drinka i znaleźć jakieś ustronne miejsce, aby usiąść. Niestety wolne loże znajdowały się w jednym z najbardziej widocznych kątów, więc nie pozostało mi nic innego, jak pójść i tam poczekać na swoje zamówienie, kiedy nagle podbiegła do mnie rozradowana Amanda z kieliszkiem jakiegoś trunku w ręce i próbowała przekrzyczeć, lecącą w tle głośną muzykę:

- Za awans i niezapomnianą noc!- wykrzykiwała wesoło.

- Za awans i niezapomnianą noc!- powtórzyłam uśmiechnięta i wspólnie uderzyłyśmy kieliszkami na znak toastu, po czym Amanda złapała mnie za rękę i pociągnęła mnie na parkiet krzycząc w drodze, że to jej ulubiony kawałek i że koniecznie musimy do niego zatańczyć i tak rozpoczęłyśmy szalone świętowanie. Kiedy zaczęłam poruszać się w rytm piosenki, kompletnie zapomniałam o codziennych obowiązkach i pracy zatracając się w klubowe dźwięki. Taniec był jednym z nielicznych dziewczęcych czynności, jakie uprawiałam w dzieciństwie, dlatego też nie zdziwiłam się, kiedy Amanda nie mogła się nadziwić, że poruszam się niczym zawodowa tancerka, żartobliwie przezywając mnie boginią tańca. Po kilku następnych utworach lekko zmęczona postanowiłam zamówić sobie coś do picia, lecz kiedy podchodziłam do baru miałam nieodparte wrażenie, że jestem przez kogoś obserwowana, przez co dyskretnie rozejrzałam się wokół siebie. Co prawda mój taniec mógł spowodować, że przyciągałam sobie pewną część widowni, a zwłaszcza tej męskiej, ale trwało to zaledwie kilka chwil, a doznanie, że jestem przez kogoś obserwowana towarzyszyło mi nawet po powrocie do stolika, co mnie troszkę zaniepokoiło, gdyż nie mogłam zlokalizować źródła tego wręcz palącego wzroku. Amanda widząc moje rozdrażnienie podeszła do mnie, pytając czy coś się stało, na co wyjaśniłam jej, że muszę się przewietrzyć i nie czekając chwili dłużej wyszłam na zewnątrz klubu na kilku minutowy spacer. Kiedy udało mi się przedrzeć przez tłumy klubowiczów w końcu mogłam zaczerpnąć świeżego powietrza, co zawsze działało na mnie kojąco. Kiedy po kilku minutach stania na chłodnym, orzeźwiającym dworze uświadomiłam sobie, że moje odczucia były tylko wytworem mojej bujnej wyobraźni zdecydowałam wrócić do zabawy, kiedy nagle usłyszałam przeraźliwy krzyk dobiegający z tyłu budynku. Szybko pobiegłam w stronę dochodzącego dźwięku, po czym ujrzałam przed sobą drobną, młodą, roztrzęsioną dziewczynę, która z paniką w oczach wolała o pomoc. Kiedy podeszłam do niej bliżej ujrzałam przed sobą okrutnie okaleczącego, leżącego na ziemi, ubranego w granatowy garnitur, o większej posturze, martwego mężczyznę w kałuży krwi, który miał na szyi liczne ślady pogryzienia jakby jakiegoś zwierzęcia, a w ręce trzymał czarną różę, pod którą znajdowała się mała karteczka.

"Pamiętaj, droga usłana różami pod pięknymi kwiatami kryje kolce..."
V.

 I już wtedy wiedziałam, że to śledztwo nie będzie zwyczajne...

niedziela, 10 maja 2015

Czarna róża.

Rozdział II

Czarno- biały obrazek, przedstawiający niewyraźne rysy ospałego, dopiero co, budzącego się do życia miasta, powoli przyjmował pełną paletę żywych, ciepłych kolorów, oddając tym samym wyjątkowość oraz magię okolic Montown. Najbardziej intrygującym elementem porannego, miejskiego krajobrazu były rozlewające się, jakby siecią strumyczków alejki, biegnące nieskończenie w głąb miasta, które w ciągu tygodnia zapełniały się, pośpieszającymi wraz z pierwszymi promykami słońca do pracy ludźmi. Z każdą minutą osowiałe, zmęczone miasto zaczynało być postrzegane w coraz większym ruchu, przedstawiając zaangażowanych w codzienne czynności mieszkańców miasta. Jednak nawet czasowy wymiar jego przestrzeni nie przysłonił ukazanego w dynamice oddziaływania środowiska przyrodniczego. Dominująca zieleń trawników i porastające je drzewa, widniejące w oddali pola oraz pastwiska rozrzucone z rzadka po całej okolicy tak, iż ze wzniesienia sprawiały wrażenie kostek rozsypanych na zielonej planszy, śpiew ptaków i świeżość powietrza, pachnącego dojrzewającą trawą przy pewnej dozie fantazji dawało poczucie, że tereny Montown znajdowały się w przyjemnej, zielonej wioseczce, a nie w wielkim mieście tonącym w mgle spalin.
Najbardziej tętniącym miejskim życiem miejscem był położony w centrum miasta wiejski ryneczek, który o świcie zaludniał się ruchliwymi figurami ludzi, którzy wpatrywali okupione wielką pracą plony na zdrowe, pożywne śniadanie, umilając sobie czas pogawędkami i wspólnymi przemyśleniami. Spokój i harmonia sielankowego krajobrazu zawsze wywoływały u mnie wspomnienia, które nierozerwalnie, kojarzyły mi się dzieciństwem.
Kiedy opuściłam swoją kawalerkę skierowałam się w stronę pobliskiego parkingu, gdzie pozostawiłam swoje cudeńko na czterech kołach. Pamiętam jakby to było wczoraj, kiedy na swoje osiemnaste urodziny po zdaniu prawa jazdy dostałam w spadku po moich zmarłych już rodzicach moje auto z dzieciństwa- czerwone Ferrari 250 GTO z 1961 roku. Będąc jeszcze dzieckiem mój tata zaszczepił we mnie miłość do aut o starych datach i do tej pory ta fascynacja we mnie pozostała. Kochałam ten samochód. Pasował do mnie nie tylko ze względu na to, że był koloru mojej szminki, ale także w pewien sposób również wyrażał moją osobowość. Agresywne rysy, wyrazisty kolor oraz drapieżny wygląd nadawał pojazdowi, a także jego właścicielce animuszu, elegancji, ale również pazura. Gdy włożyłam kluczyk do stacyjki, jakby na zawołanie uderzyła we mnie fala adrenaliny i nim się obejrzałam już gnałam do wydawnictwa, gwałtownie zmieniając co chwile skrzynię biegów. Mijane przeze mnie okolice zlewały się w jedność, pozwalając gdzieniegdzie dostrzec podobne do siebie domki z jaśniejący małymi okienkami, które z daleka sprawiały wrażenie, śmiejących się do podróżnego, oczek. Każdy z nich posiadał niemal identyczny, tradycyjny płot, ograniczający niewielkie podwórze z przodu domu, z tyłu zaś zazwyczaj stały gospodarskie budynki, za którymi rozciągał się ogromny ogród zakończony sadem. Rozległą przestrzeń pomiędzy budowlami wypełniały liczne łąki, pola oraz pastwiska. W zależności od rodzaju uprawy mieniły się rozmaitymi barwami jaśniejących, złotych kłosów zboża, zielonych sadzonek ziemniaków, czy posrebrzanym żytem. Soczysta zieleń rozległych łąk zachęcała do pozbycia się obuwia i spaceru po miękkiej, wilgotnej z rana, trawie, która była również doskonałym miejscem do opalania się lub po prostu słodkiego wylegiwania na pachnącym „dywanie”, z którego można było kontemplować błękit czystego nieba. Mimo tego, że mijałam ten krajobraz prawie codziennie za każdym razem zachwycał mnie on swoją niepowtarzalną przyrodą i zjawiskowymi widokami. Pokonanie drogi do pracy zajęło mi, dzięki mojej czerwonej, dzikiej maszynie niespełna pół godziny, więc w redakcji miałam możliwość zjedzenia pożądanego śniadania. Kiedy upewniłam się, po raz dziesiąty, że zamknęłam swój najdroższy skarb na klucz zwróciłam się w główne wejście wydawnictwa i poszłam w kierunku kuchni, spotykając po drodze moją koleżankę z pracy- Amandę.

- Cześć kochana!- przywitała się.

- Cześć Amando, nie spodziewałam się, że spotkam Ciebie o tej porze w wydawnictwie- przyznałam.- Coś się stało, że nie lecisz na łeb na szyję, aby nie spóźnić się do roboty?- zapytałam, na co moją koleżanka troszeczkę się zezłościła.

- H-a-h-a, ależ się uśmiałam- zirytowała się- Zawsze musisz być taka złośliwa, Clarisso?- zapytała, specjalnie wymawiając moje pełne imię, delikatnie mrużąc oczy ze złości.

- Taki mam charakterek, po tacie- przyznałam uśmiechnięta- No, ale już, widocznie chyba musiało się stać coś naprawdę wyjątkowego, skoro Cię widzę, więc opowiadaj- rzekłam rozbawiona, po czym razem z Amandą weszłyśmy do kuchni, a ja zaczęłam sobie przygotowywać śniadanie.

- Od rana całe wydawnictwo huczy od plotek na Twój temat- odparła tajemniczo, powodując, że troszeczkę się zlękłam. 

Co prawda nigdy nie przejmowałam się tym, co inni ludzie o mnie mówią, lecz jeśli chodziło o moją pracę oraz reputację wschodzącej dziennikarki śledczej wolałam znać nawet te najgorsze ploteczki i zdania odnośnie mojej osoby.

- Podobno od rana poszukuje Cię szef, bo pilnie musi z Tobą porozmawiać. Wszyscy doszukują się w tym jakiś podtekstów i stąd te plotki, także nie zdziw się, kiedy nagle zostaniesz wezwana na dywanik- rzekła- Nie przeskrobałaś ostatnio może czegoś? Albo nie oddałaś artykułu na czas?- zapytała popijając swoją kawę.

- Nie i właśnie to mnie najbardziej zastanawia. Ostatnią pracę miałam dostarczyć dzisiaj i wysłałam Burnerowi na skrzynkę odbiorczą.

- Aaa, to pewnie dlatego- powiedziała Amanda.

- Co dlaczego?

- Pewnie nie doszło i dlatego Cię poszukuje. Wiesz jaki on jest jeśli chodzi o terminy, żadne tłumaczenia do niego nie trafiają. Możesz się przygotować na długi wykładzik na temat punktualności i pewnie odsunie Cię na jakiś miesiąc od kilku śledztw, w których można by było trochę pomyszkować. Wiem to, bo sama wiele razy to przerabiałam, także masz koleżankę po fachu- dodała beznamiętnie.

- To żeś mnie pocieszyła Amanda, nie ma co, po prostu nadajesz się na psychoterapeutę, aby jeszcze bardziej pogłębiać u ludzi depresję- odparłam ironicznie.
- Mówię Ci jak jest, żebyś później się nie zamartwiała, że tylko Tobie zdarzyła się taka wtopa- powiedziała lekko urażona.

- Eh... przepraszam, masz rację- rzekłam- Po prostu pierwszy raz znajduję się w takiej sytuacji i nie wiem, jak mam się zachować- przyznałam ze skruchą.

- Rozumiem i nie masz mnie za co przepraszać- dodała współczująco i na tym nasza rozmowa się zakończyła, gdyż do pomieszczenia weszła sekretarka szefa i poprosiła mnie do gabinetu Burnera. 

Amanda na pożegnanie niemo wypowiedziała do mnie słowa: "Trzymaj się", a następnie ruszyłam wprost do jamy bestii, czyli mojego szefa. Po cichutku liczyłam na to, że sekretarka mnie nie opuści i wejdzie ze mną do pokoju, w którym urzędował szef, ale jednak się przeliczyłam, gdyż przed samym drzwiami zostawiła mnie na pastwę losu i wróciła do swoich ćwierkających już od ploteczek koleżanek. Niepewnie zapukałam do drzwi, po czym usłyszałam basowe, głębokie "proszę" i weszłam do środka pomieszczenia. Mój pracodawca siedział do mnie tyłem, więc nie wiedział, że przyszła do niego poszukiwana od rana osoba, aby przerwać tą niezręczną ciszę zebrałam w sobie ostatnie resztki pewności siebie i wypowiedziałam skryte " Dzień dobry". Szef na te słowa momentalnie się odwrócił, a ja ujrzałam na jego ustach uśmiech. Nie sądziłam, że za brak kompetencji zastanę taki właśnie widok, lecz wciąż cierpliwe czekałam ma dalszy rozwój zdarzeń.

- Dzień dobry, pani Clarisso!- powitał mnie radosny głos pana Burnera- Niech pani spocznie- wskazał na stojące przede mną krzesło, po czym wykonałam jego polecenie.
- Pewnie zastanawia się pani, z jakiej przyczyny wylądowała pani u mnie na dywaniku prawda?- zapytał uśmiechnięty.

- Tak, nie ukrywam, że tak- odparłam zmieszana.

- Ostatnimi czasy powierzyłem pani dość intrygujące śledztwo, z którego przyznam się szczerze nie sądziłem, żeby pani się wywiązała. Nie wiedziałem jednak, że pracuje u mnie tak zdolna, a na dodatek bardzo urodziwa dziennikarka. Jestem niezmiernie zachwycony pani artykułem i postanowiłem, że nie mogę pozostawić takiego talentu bez jakiegoś wynagrodzenia. Jak pani dobrze wiadomo, pani Clarisso w mojej redakcji panują dość surowe przepisy, których kurczowo się trzymam, lecz w tym wypadku muszę zrobić wyjątek i jakoś wyróżnić ten nieoszlifowany diament, który pani posiada. Zdecydowałem, że kolejne śledztwo, będzie w pełni podlegało pani wyborowi. Daję pani dokładny tydzień na podjęcie decyzji odnośnie śledztwa, do którego chce pani przystąpić. Jest to z mojej strony bardzo duże wynagrodzenie, ponieważ wie pani doskonale, że sam dobieram sprawy do poszczególnych dziennikarzy, a tymczasem ma pani wolną rękę-zakończył swoją wypowiedź.

- Panie Burner, naprawdę nie wiem co powiedzieć- rzekłam nadal nie dowierzając, co przed chwilą usłyszałam.

- Wystarczy tylko mnie zapewnić, że następny artykuł będzie równie świetnie napisany jak poprzedni i nic więcej mi nie potrzeba pani Clarisso- odrzekł mój rozbawiony pracodawca.

- Dołożę wszelkich starań, aby tak było! Będzie pan zadowolony! Obiecuję!- krzyknęłam uradowana, na co mój szef dźwięczne się zaśmiał.

- Dobrze, dobrze będę panią trzymał za słowo, a tymczasem ma pani dzisiaj wolne.

- Nie zawiedzie się pan, obiecuję- rzekłam na pożegnanie i wyszłam z gabinetu szefa.

Nie czekając ani chwili dłużej cała w skowronkach pobiegłam do Amandy, aby obwieść jej tą wspaniałą wiadomość. Tak, jak myślałam zastałam ją w kuchni, robiącą sobie kolejną z rzędu kawę, od której uzależniłam się właśnie przez nią.

- Amanda!- krzyknęłam na całe wydawnictwo.

- Olaboga!- wrzasnęła dwudziestopięciolatka, rozlewając tym samym swoją ukochaną kawę- Clarissa! Opanuj się, przez Ciebie rozlałam!- zezłościła się.

- Amanda, nie uwierzysz, co się stało!- nadal krzyczałam przejęta, nie zważając na słowa koleżanki.

- Clar, uspokój się najpierw!- interweniowała dziewczyna- Wdech, wydech, wdech, wydech- uspokajała mnie- No, a teraz na spokojnie usiądź i mi wszystko opowiedz...



~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witam serdecznie!
Za nami już trzeci rozdział, który mam nadzieję przypadł Wam do gustu. Tak wiem, wiem jeszcze mało się dzieje, ale dajcie mi proszę szansę, a postaram się Was zaskoczyć. :) Bardzo dziękuję za ostanie opinie i liczę na to, że z każdym dniem będzie ich coraz więcej.
Na dzisiaj to wszystko z mojej strony. Widzimy się za tydzień w weekend.
Pozdrawiam,

K@te :)

niedziela, 3 maja 2015

Czarna róża.

Rozdział I


Zasnute poranną mgłą, wyłaniające się spod rozciągającej się aż po sam horyzont ciemnobłękitnej tafli wody, jaskrawe, wręcz pomarańczowe słońce powoli budziło zaspane, spokojne miasto do życia.
Opustoszała, piaszczysta plaża oraz spacerujące mewy tworzyły sielankową, letnią scenerię, nadając jej specyficzny, beztroski nastrój. Kąsające śródziemnomorski brzeg spienione falbanki wody przyjemnie muskały narząd słuchu, tworząc najpiękniejszą muzykę na świecie, składającą się tylko i wyłącznie z orkiestry dzikiej natury. Czasem 
na przestrzeni niebieskiej otchłani, gdzieniegdzie ukazywały się drobne statki, 
które z dużego dystansu sprawiały wrażenie dziecięcych zabawek. Oddalająca się od linii horyzontu ognista gwiazda, otoczona złotą aureolą coraz bardziej oświetlała pobliskie pola oraz wzgórza, nadając im jasnofioletową barwę.
Raz połączone przez delikatnie promienie z bezchmurnym niebem tworzyły nierozerwalną jedność, zapierającą dech w piersiach. Różnorodne krzewy oznaczały tu znajomy, zielony świat, codzienną swojskość, zaś słońce–błyszczącą i tajemniczą aureolę niebios, promieniującą w nieskończoność. Dochodziła czwarta nad ranem...
Pozłacane, subtelne, ciepłe promienie słoneczne niepostrzeżenie wdarły się do pokoju jednej z kawalerek, rozjaśniając szarą, zakurzoną atmosferę mojego azylu. Roztańczony, wesoły blask światła zagościł na chwilę w pomieszczeniu, ukazując wszystkie niedoskonałości, zaniedbanego pokoju, jakby chciał przypomnieć lokatorce, 
że już najwyższy czas wziąć się za sprzątanie, lecz
codzienny wyścig z czasem i dopiero co, rozpoczęta, wymarzona, a na dodatek wymagająca praca powodowały, że mój grafik dnia dość rzadko przewidywał czas 
na porządki, nie mówiąc już o śnie. Przetarłam zmęczone od ciągłego patrzenia w ekran komputera zaspane oczy, po czym dopisałam ostanie zdanie i wysłałam artykuł do redakcji, w której pracowałam już od ponad pięciu miesięcy.,, Zazdrość zabija"- taki oto tytuł nosiło najnowsze śledztwo, którego byłam uczestniczką i redaktorką.
Odkąd tylko pamiętam marzyłam, aby zostać w przyszłości kimś tajemniczym 
i niepozornym, mającym związek ze światem przestępczości.
Będąc jeszcze dzieckiem wiedziałam już, że nigdy nie zostanę przyjęta do grona typowych, zapatrzonych w siebie laluni w różowych sukieneczkach z lalkami Barbie w ręce i cieszyłam się z tego. Byłam inna, nie pasująca do kryterium zwyczajnej, głupiutkiej nastolatki, trzymającej się tylko z dziewczynami, przez co niektórzy uważali mnie 
za dziwadło, nie mające prawo bytu, lecz nie przejmowałam się tym, co w późniejszym czasie zaowocowało pozytywnymi skutkami, gdyż stałam się pewną siebie, niezależną 
i silną kobietą.
Jako nastolatka nie przywiązywałam zbyt dużej wagi do mojego codziennego stroju, 
czy wyglądu. Czego efekt jakoś specjalnie nie odczuwałam w dorosłym życiu. Moje migdałowe, długie, lekko zakręcone włosy, niebieskie, głębokie oczy, egzotyczne, hiszpańskie rysy twarzy, ciemna cera i wysportowana, smukła figura o odpowiednich walorach nieraz przysparzały mężczyzn o zawroty głowy, co nie ukrywam było niezmiernie satysfakcjonujące. Złamany paznokieć bądź szminka, nigdy nie wywoływały u mnie żadnego uczucia przejęcia, gdyż porostu nie dbałam oto. O wiele bardziej za to wolałam brudne, niebezpieczne zabawy w towarzystwie moich kolegów z klasy, czy wdawanie 
się w różne bójki i bijatyki. W okresie dorastania, kiedy większość moich rówieśniczek wyobrażało sobie swojego księcia z bajki na białym rumaku, ja przechodziłam silną fazę na tzw."bycie gliną". Zainspirowana różnymi serialami i filmami produkcyjnym takimi jak: ''07 zgłoś się'', ''James Bond'' czy ''Miami Vice'' przeistaczałam się na podwórku wraz ze swoimi kompanami w dzielnych łowców, stróży prawa bądź złoczyńców. Mnie niestety jednak nie było dane zostać policjantką czy ochroniarzem, lecz wtedy odkryłam swoją furtkę do spełnienia swoich młodzieńczych marzeń, którą stało się dziennikarstwo śledcze. Raz zasiane w dzieciństwie ziarno fascynacji światem przestępczości, zakorzeniło się we mnie na bardzo długo, pozostawiając po sobie cichutko kiełkującą roślinkę, przez 
co marzenia o zwalczaniu zła w dorosłym życiu wcale nie minęły i pozostały we mnie 
do dzisiaj. Pamiętam jeszcze jako nastolatka często oglądałam różnego rodzaju programy publicystyczne z udziałem kilku dziennikarzy, lecz jednak żaden z nich nie przykuwał mojej uwagi, jak ten, którego pasek informacyjny pod nazwiskiem był inny niż wszystkie. Nie był to zwykły, prozaiczny dziennikarz, ale dziennikarz śledczy. Wyróżniało go kilka cech widocznych gołym okiem. Absolutny brak uśmiechu na twarzy, poważne do głębi spojrzenie, zatroskana mina i wszechogarniająca tajemniczość oraz magia. Wystarczyło tylko rzucić hasło: "dziennikarz śledczy" i już zapadała pełna powagi, i podziwu cisza. Zawód ten, pozwalał człowiekowi przekroczyć wszelakie granice i odkryć najciemniejsze, najgorsze zakamarki ludzkiej duszy i sumienia. Dociera do ludzi, miejsc, a także faktów wręcz nieosiągalnych nawet dla prawdziwej policji, prokuratora czy sądu. Dziennikarz śledczy, to skrzyżowanie korespondenta wojennego, konspiratora, powstańca, prokuratora, polityka i dziennikarza w jednym. Dziennikarze śledczy to oddzielna kategoria ludzi, można by rzec... Człowiek tajemnica.
Kiedy zegar ścienny wybił godzinę wpół do piątej postanowiłam po cichu wymknąć się 
z pokoju, nie budząc przy tym mojej mało sympatycznej współlokatorki- Samanty i udać 
się na mój codzienny rytuał, czyli jogging. Dokładnie wiedziałam, że nie zmrużę już oka, 
więc nic nie stało na przeszkodzie, aby trochę się dotlenić. Mimo tego, że mało czasu przeznaczałam na sen, to jednak o figurę dbałam bardzo przesadnie i zawsze znajdywałam chwilę, by pobiegać w okolicy. Lubiłam to rześkie, poranne, świeże powietrze, działało ono na mnie lepiej niż jakakolwiek mocna kawa z rana, której również byłam wielkim smakoszem.
Kiedy założyłam swoje ukochane, przetarte, czarne spodnie do kolan i zwykłą, fioletowo-białą bluzkę z krótkim rękawem oraz odpowiednie obuwie prędko złapałam klucze 
od mieszkania i cichutko wymknęłam się z domu. Tak, jak zawsze wybrałam swoją dziesięciokilometrową trasę wzdłuż plaży.
Poranny, niewyobrażalnie piękny krajobraz śródziemnomorskiego morza każdego dnia niezmiennie mnie zaskakiwał. Panujący spokój, wszechobecna cisza i tylko ten głośny, przygotowujący się do sztormu szum morza, który od czasu do czasu muskał nieśmiałe fale przypływu. Trudno było uwierzyć, że to samo miejsce kilka godzin wcześniej roiło się od sennych z powodu gorąca plażowiczów. Zapewne powrócą tu niebawem, wraz z pierwszymi, cieplejszymi promieniami słońca, zabierając się z powrotem za swoje zamki, babki i morskie potwory. Stwarzając na powrót krajobraz, który tak nierozerwalnie kojarzył 
mi się z wakacjami.
Pod koniec mojej trasy od niepamiętnych czasów zawsze przysiadywałam na malowniczych, starych falochronach, mocząc nogi w stygnącej wodzie, oddychając cudowną bryzą zarezerwowaną dla pasażerów rozmaitych wodnych wehikułów, pochłonięta we własnych myślach. Czas na powrót do wynajętej kawalerki wyznaczały 
mi powoli przechadzające się po drewnianym molu z rzadka grupy spacerowiczów lub zakochane pary. Mieszkanie, w którym urzędowałam już od ponad dwóch lat znajdowało się na przedmieściach Montown, co bardzo sprzyjało mojej pracy, z dala od ulicznego gwaru czy dudniących, nocnych klubów. Droga powrotna nie zajęła mi dużo czasu, więc nim się obejrzałam już przekroczyłam próg kawalerki. Jak się okazało moja współlokatorka również postanowiła wcześniej wstać, gdyż ujrzałam ją w kuchni, robiącą sobie śniadanie.

- A ty co, znów szlajałaś się po mieście?- zapytała złośliwie, tak jak to miała w zwyczaju.

- Nie szlajałam się, tylko biegałam. Swoją drogą Tobie również przydałoby się troszkę 
ruchu, bo coś ostatnio się zapuściłaś- odgryzłam się.

- Nie interesuj się tak!- warknęła- Jakbyś nie zauważyła, to ja w przeciwieństwie do Ciebie mam chłopaka i jakoś nie narzeka on na moją figurę, za to ty nie masz do kogo gęby otworzyć!

- Widocznie musi wybrać się do okulisty, bo coś mu wzrok szwankuje- uśmiechnęłam się złośliwie i poszłam do swojego pokoju, zostawiając rozwścieczoną dziewczynę samą.

Samanta mieszkała ze mną od niedawna, ale już na samym początku naszej znajomości wiedziałam, że nie będę się z nią nudzić. W tamtym okresie, kiedy dopiero co rozpoczynałam dorosłe życie, na własny rachunek, byłam kompletnie spłukana
i nie miałam jak zapłacić czynszu, więc potrzebowałam kogoś, kto pomógłby mi w wyjściu 
na prostą. Akurat Sam była w trakcie poszukiwania jakiegoś zacisznego lokum, 
więc spodobała się jej ta okolica i przeprowadziła się do mnie, tym samym, pomagając
mi spłacić długi. Umówiliśmy się, że żadna z nas nie będzie sobie wchodzić w drogę,
a w razie kłopotów finansowych byłyśmy skłonne sobie pomóc, choć nie pałałyśmy do siebie zbyt wielką sympatią. Gdy troszeczkę ochłonęłam po miłym poranku z moją ukochaną lokatorką postanowiłam wziąć szybki, orzeźwiający prysznic i się przebrać. Po wykonaniu rutynowych czynności fizjologicznych ubrałam się w sięgającą mi przed kolano, czarną, szykowną spódnicę, podkreślającą kobiece kształty, granatowo- biało-fioletową, jedwabną koszulę i czarne szpilki na platformie, a włosy upięłam w koka. Cały mój ubiór dopełniał lekki, permanentny makijaż i odwieczne mi towarzysząca czerwona szminka na ustach. Samanta wiele razy podsuwała mi różne, złośliwe komentarze na temat mojego ubioru, mówiąc, że wyglądam staroświecko, ale jakoś nigdy nie zważałam na jej słowa.
Tak odziana opuściłam swój azyl, rzucając na pożegnanie do dziewczyny złośliwe" będę późno, nie czekaj z obiadem" i udałam się do redakcji pełna determinacji, otwarta na nowe śledztwa.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witam serdecznie z pierwszym rozdziałem opowiadania pt. ,,Czarna róża"! :D
Wiem, że w tej części jeszcze nic szczególnego się nie dzieje, ale liczę na to, że się Wam spodobało. Jestem niezmiernie ciekawa Waszych opinii, a przy okazji chciałbym ślicznie podziękować za miłe słowa pod prologiem. Nawet nie wiecie, jak takie komentarze motywują! :D
Oki na dzisiaj bardzo Wam dziękuję i mam nadzieję, że niebawem ponownie się spotkamy.
Pozdrawiam,

Autorka :*

wtorek, 21 kwietnia 2015

Prolog

Noc.
Pod błyszczącym od gwiazd niebem rozłożyło się już uśpione miasto.
Złote punkciki na granatowym sklepieniu subtelnie mieniły się od blasku księżyca, jakby przemawiając do ludzi, którzy zmęczeni swoimi codziennymi dążeniami, niczego nie świadomi zasnęli niewinnie we własnych domach. Dla nich aktywna części dnia rychle się zakończyła, lecz dla innych życie dopiero zaczynało się o zmroku...
Kiedy na horyzoncie rozciągnęła się już jasna, świetlista wstęga, rzucająca blask na znajdujące się poniżej nocne lokale, z łatwością można było dostrzec małe sylwetki tańczących i lekko wstawionych, słabych, bezbronnych istot, jakimi byli ludzie. Ogromna, żółta latarnia oświetlała tę część miasta, która wciąż tętniła nocnym życiem, dzieląc tym samym Montown na dwa kompletnie różne od siebie obszary. Ciepły, górzysty, wyżynny, śródziemnomorski krajobraz, na który składały się drzewa cyprysowe, winorośle, gaje oliwne oraz różnorodna, stepowa roślinność na wzgórzach urozmaicała tą część wyspy, nadając jej ciekawy folklor i mnogą liczbę zabytków. Mimo wieczoru wiecznie upalny klimat pozwalał na chwilę się rozluźnić i wciągnąć w wir zabawy, wprowadzając ludność w błogi i beztroski stan, tym samym, usypiając ich czujność, co sprzyjało wieczornym łowom. Na tarasie przy jednej z nocnych restauracji znajdowali się zaprawieni już trzecim kieliszkiem mocnego trunku, ledwo trzymający pion tancerze i tancerki, którzy przez swój brak umiaru stawali się łatwymi ofiarami tutejszych demonów nocy.
Światło bijące z wnętrza knajpy padało także na spacerującą po chodniku parę zakochanych, zatraconych w tak mocnym, miłosnym uścisku, że nim by się spostrzegli byliby już na wieczność razem po tamtej stronie życia kompletnie wyssani z ostatniej kropli krwi. Najdalsze pasmo światła padało również na fasadę i o dziwo, jak na ten czas pusty, wyludniony bruk ulicy, który nabierał przez to różowo-fioletowego połysku. Ciemnoniebieskie, fioletowe szczyty domów w blasku księżyca wyglądały niczym niknąca w oddali droga pod błękitnym niebem usianym gwiazdami, tworząc nocne malowidło bez czerni, tylko z pięknym błękitem i głośną muzyką w tle... Często, będąc jeszcze w tamtym wcieleniu bezbronnej, kruchej istoty wspinałem się na jedno z pobliskich wzgórz pochłoniętych ciemnymi konturami, jakby dla podkreślenia, że nie należą one już do sfery ziemskiej i malowałem mroczny krajobraz Wysp Kanaryjskich. Wydawało mi się wtedy, że patrząc na nocną panoramę tego niewyróżniającego się niczym szczególnym miasta jest ona jeszcze bardziej bogatsza w kolory niż w dzień. Ubarwiona najintensywniejszymi fioletami, błękitami i zieleniami. 
Niektóre gwiazdy były bardziej cytrynowe, inne miały odcień różowy, zielony i błękitny niczym niezapominajki, lecz teraz wszystko nieodwracalnie
się już zmieniło nawet postrzegany przeze mnie świat... na wieczność. Teraz, nie ma zamieszania, śpiewów, tańców, krzyków, szeptów, rozmów. Cisza. Tylko echo spokojnych, samotnych kroków odbijających się o wyblakłe mury i ta przyjemna, pobudzająca wszystkie zmysły melodia biegnącej razem z żyłą szyjną, jednostajnie akompaniująca, ciepła, pulsująca, jaskrawa linia wypełniona apetyczną, rozkoszną cieczą zwaną krwią. Powszechny rarytas dla mojego gatunku, duszy, stanu i umysłu. Dla mnie w ciemnościach nie było już podziału na niebo i ziemię istniała tylko niezaspokojona żądza zmysłu, doprowadzająca na skraj bólu, nic nie było tak silne, jak głód krwi. Po zmroku każdy nerw w moim ciele był wyczulony na najcichszy szmer w trawie i miarowe bicie serca napotkanej ofiary. Oczy niebezpiecznie się zwężały, przyjmując niezwykle wyostrzony, czerwony, hipnotyzujący, drapieżny kolor, przyciągając tym samym zaciekawioną istotę wprost do jamy bestii, którą nieodwracalnie byłem już od ponad trzystu pięćdziesięciu czterech lat. Zostałem przemieniony w bezuczuciową, wiecznie młodą, silną, zwinną, maszynę do zabijania i musiałem się z tym pogodzić... byłem wampirem!

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witam!
Chciałabym serdecznie powitać czytelników mojego bloga. Na początku chciałbym Wam przedstawić prolog, aby przybliżyć Wam troszeczkę tematykę bloga. Mam nadzieję, że przypadnie ona Wam do gustu i będziecie moimi częstymi gośćmi.
Nie ukrywam, że byłoby mi niezmiernie miło, przeczytać Wasze opinie, co do bloga, dzięki czemu mogłabym się przekonać, czy kontynuować to opowiadanie.
Na dzień dzisiejszy się z Wami żegnam, lecz mam nadzieję, że nie na długo, :) pozostawiając Waszej ocenie moją historię.
Pozdrawiam i życzę słonecznego weekendu,
K@te :)