niedziela, 10 maja 2015

Czarna róża.

Rozdział II

Czarno- biały obrazek, przedstawiający niewyraźne rysy ospałego, dopiero co, budzącego się do życia miasta, powoli przyjmował pełną paletę żywych, ciepłych kolorów, oddając tym samym wyjątkowość oraz magię okolic Montown. Najbardziej intrygującym elementem porannego, miejskiego krajobrazu były rozlewające się, jakby siecią strumyczków alejki, biegnące nieskończenie w głąb miasta, które w ciągu tygodnia zapełniały się, pośpieszającymi wraz z pierwszymi promykami słońca do pracy ludźmi. Z każdą minutą osowiałe, zmęczone miasto zaczynało być postrzegane w coraz większym ruchu, przedstawiając zaangażowanych w codzienne czynności mieszkańców miasta. Jednak nawet czasowy wymiar jego przestrzeni nie przysłonił ukazanego w dynamice oddziaływania środowiska przyrodniczego. Dominująca zieleń trawników i porastające je drzewa, widniejące w oddali pola oraz pastwiska rozrzucone z rzadka po całej okolicy tak, iż ze wzniesienia sprawiały wrażenie kostek rozsypanych na zielonej planszy, śpiew ptaków i świeżość powietrza, pachnącego dojrzewającą trawą przy pewnej dozie fantazji dawało poczucie, że tereny Montown znajdowały się w przyjemnej, zielonej wioseczce, a nie w wielkim mieście tonącym w mgle spalin.
Najbardziej tętniącym miejskim życiem miejscem był położony w centrum miasta wiejski ryneczek, który o świcie zaludniał się ruchliwymi figurami ludzi, którzy wpatrywali okupione wielką pracą plony na zdrowe, pożywne śniadanie, umilając sobie czas pogawędkami i wspólnymi przemyśleniami. Spokój i harmonia sielankowego krajobrazu zawsze wywoływały u mnie wspomnienia, które nierozerwalnie, kojarzyły mi się dzieciństwem.
Kiedy opuściłam swoją kawalerkę skierowałam się w stronę pobliskiego parkingu, gdzie pozostawiłam swoje cudeńko na czterech kołach. Pamiętam jakby to było wczoraj, kiedy na swoje osiemnaste urodziny po zdaniu prawa jazdy dostałam w spadku po moich zmarłych już rodzicach moje auto z dzieciństwa- czerwone Ferrari 250 GTO z 1961 roku. Będąc jeszcze dzieckiem mój tata zaszczepił we mnie miłość do aut o starych datach i do tej pory ta fascynacja we mnie pozostała. Kochałam ten samochód. Pasował do mnie nie tylko ze względu na to, że był koloru mojej szminki, ale także w pewien sposób również wyrażał moją osobowość. Agresywne rysy, wyrazisty kolor oraz drapieżny wygląd nadawał pojazdowi, a także jego właścicielce animuszu, elegancji, ale również pazura. Gdy włożyłam kluczyk do stacyjki, jakby na zawołanie uderzyła we mnie fala adrenaliny i nim się obejrzałam już gnałam do wydawnictwa, gwałtownie zmieniając co chwile skrzynię biegów. Mijane przeze mnie okolice zlewały się w jedność, pozwalając gdzieniegdzie dostrzec podobne do siebie domki z jaśniejący małymi okienkami, które z daleka sprawiały wrażenie, śmiejących się do podróżnego, oczek. Każdy z nich posiadał niemal identyczny, tradycyjny płot, ograniczający niewielkie podwórze z przodu domu, z tyłu zaś zazwyczaj stały gospodarskie budynki, za którymi rozciągał się ogromny ogród zakończony sadem. Rozległą przestrzeń pomiędzy budowlami wypełniały liczne łąki, pola oraz pastwiska. W zależności od rodzaju uprawy mieniły się rozmaitymi barwami jaśniejących, złotych kłosów zboża, zielonych sadzonek ziemniaków, czy posrebrzanym żytem. Soczysta zieleń rozległych łąk zachęcała do pozbycia się obuwia i spaceru po miękkiej, wilgotnej z rana, trawie, która była również doskonałym miejscem do opalania się lub po prostu słodkiego wylegiwania na pachnącym „dywanie”, z którego można było kontemplować błękit czystego nieba. Mimo tego, że mijałam ten krajobraz prawie codziennie za każdym razem zachwycał mnie on swoją niepowtarzalną przyrodą i zjawiskowymi widokami. Pokonanie drogi do pracy zajęło mi, dzięki mojej czerwonej, dzikiej maszynie niespełna pół godziny, więc w redakcji miałam możliwość zjedzenia pożądanego śniadania. Kiedy upewniłam się, po raz dziesiąty, że zamknęłam swój najdroższy skarb na klucz zwróciłam się w główne wejście wydawnictwa i poszłam w kierunku kuchni, spotykając po drodze moją koleżankę z pracy- Amandę.

- Cześć kochana!- przywitała się.

- Cześć Amando, nie spodziewałam się, że spotkam Ciebie o tej porze w wydawnictwie- przyznałam.- Coś się stało, że nie lecisz na łeb na szyję, aby nie spóźnić się do roboty?- zapytałam, na co moją koleżanka troszeczkę się zezłościła.

- H-a-h-a, ależ się uśmiałam- zirytowała się- Zawsze musisz być taka złośliwa, Clarisso?- zapytała, specjalnie wymawiając moje pełne imię, delikatnie mrużąc oczy ze złości.

- Taki mam charakterek, po tacie- przyznałam uśmiechnięta- No, ale już, widocznie chyba musiało się stać coś naprawdę wyjątkowego, skoro Cię widzę, więc opowiadaj- rzekłam rozbawiona, po czym razem z Amandą weszłyśmy do kuchni, a ja zaczęłam sobie przygotowywać śniadanie.

- Od rana całe wydawnictwo huczy od plotek na Twój temat- odparła tajemniczo, powodując, że troszeczkę się zlękłam. 

Co prawda nigdy nie przejmowałam się tym, co inni ludzie o mnie mówią, lecz jeśli chodziło o moją pracę oraz reputację wschodzącej dziennikarki śledczej wolałam znać nawet te najgorsze ploteczki i zdania odnośnie mojej osoby.

- Podobno od rana poszukuje Cię szef, bo pilnie musi z Tobą porozmawiać. Wszyscy doszukują się w tym jakiś podtekstów i stąd te plotki, także nie zdziw się, kiedy nagle zostaniesz wezwana na dywanik- rzekła- Nie przeskrobałaś ostatnio może czegoś? Albo nie oddałaś artykułu na czas?- zapytała popijając swoją kawę.

- Nie i właśnie to mnie najbardziej zastanawia. Ostatnią pracę miałam dostarczyć dzisiaj i wysłałam Burnerowi na skrzynkę odbiorczą.

- Aaa, to pewnie dlatego- powiedziała Amanda.

- Co dlaczego?

- Pewnie nie doszło i dlatego Cię poszukuje. Wiesz jaki on jest jeśli chodzi o terminy, żadne tłumaczenia do niego nie trafiają. Możesz się przygotować na długi wykładzik na temat punktualności i pewnie odsunie Cię na jakiś miesiąc od kilku śledztw, w których można by było trochę pomyszkować. Wiem to, bo sama wiele razy to przerabiałam, także masz koleżankę po fachu- dodała beznamiętnie.

- To żeś mnie pocieszyła Amanda, nie ma co, po prostu nadajesz się na psychoterapeutę, aby jeszcze bardziej pogłębiać u ludzi depresję- odparłam ironicznie.
- Mówię Ci jak jest, żebyś później się nie zamartwiała, że tylko Tobie zdarzyła się taka wtopa- powiedziała lekko urażona.

- Eh... przepraszam, masz rację- rzekłam- Po prostu pierwszy raz znajduję się w takiej sytuacji i nie wiem, jak mam się zachować- przyznałam ze skruchą.

- Rozumiem i nie masz mnie za co przepraszać- dodała współczująco i na tym nasza rozmowa się zakończyła, gdyż do pomieszczenia weszła sekretarka szefa i poprosiła mnie do gabinetu Burnera. 

Amanda na pożegnanie niemo wypowiedziała do mnie słowa: "Trzymaj się", a następnie ruszyłam wprost do jamy bestii, czyli mojego szefa. Po cichutku liczyłam na to, że sekretarka mnie nie opuści i wejdzie ze mną do pokoju, w którym urzędował szef, ale jednak się przeliczyłam, gdyż przed samym drzwiami zostawiła mnie na pastwę losu i wróciła do swoich ćwierkających już od ploteczek koleżanek. Niepewnie zapukałam do drzwi, po czym usłyszałam basowe, głębokie "proszę" i weszłam do środka pomieszczenia. Mój pracodawca siedział do mnie tyłem, więc nie wiedział, że przyszła do niego poszukiwana od rana osoba, aby przerwać tą niezręczną ciszę zebrałam w sobie ostatnie resztki pewności siebie i wypowiedziałam skryte " Dzień dobry". Szef na te słowa momentalnie się odwrócił, a ja ujrzałam na jego ustach uśmiech. Nie sądziłam, że za brak kompetencji zastanę taki właśnie widok, lecz wciąż cierpliwe czekałam ma dalszy rozwój zdarzeń.

- Dzień dobry, pani Clarisso!- powitał mnie radosny głos pana Burnera- Niech pani spocznie- wskazał na stojące przede mną krzesło, po czym wykonałam jego polecenie.
- Pewnie zastanawia się pani, z jakiej przyczyny wylądowała pani u mnie na dywaniku prawda?- zapytał uśmiechnięty.

- Tak, nie ukrywam, że tak- odparłam zmieszana.

- Ostatnimi czasy powierzyłem pani dość intrygujące śledztwo, z którego przyznam się szczerze nie sądziłem, żeby pani się wywiązała. Nie wiedziałem jednak, że pracuje u mnie tak zdolna, a na dodatek bardzo urodziwa dziennikarka. Jestem niezmiernie zachwycony pani artykułem i postanowiłem, że nie mogę pozostawić takiego talentu bez jakiegoś wynagrodzenia. Jak pani dobrze wiadomo, pani Clarisso w mojej redakcji panują dość surowe przepisy, których kurczowo się trzymam, lecz w tym wypadku muszę zrobić wyjątek i jakoś wyróżnić ten nieoszlifowany diament, który pani posiada. Zdecydowałem, że kolejne śledztwo, będzie w pełni podlegało pani wyborowi. Daję pani dokładny tydzień na podjęcie decyzji odnośnie śledztwa, do którego chce pani przystąpić. Jest to z mojej strony bardzo duże wynagrodzenie, ponieważ wie pani doskonale, że sam dobieram sprawy do poszczególnych dziennikarzy, a tymczasem ma pani wolną rękę-zakończył swoją wypowiedź.

- Panie Burner, naprawdę nie wiem co powiedzieć- rzekłam nadal nie dowierzając, co przed chwilą usłyszałam.

- Wystarczy tylko mnie zapewnić, że następny artykuł będzie równie świetnie napisany jak poprzedni i nic więcej mi nie potrzeba pani Clarisso- odrzekł mój rozbawiony pracodawca.

- Dołożę wszelkich starań, aby tak było! Będzie pan zadowolony! Obiecuję!- krzyknęłam uradowana, na co mój szef dźwięczne się zaśmiał.

- Dobrze, dobrze będę panią trzymał za słowo, a tymczasem ma pani dzisiaj wolne.

- Nie zawiedzie się pan, obiecuję- rzekłam na pożegnanie i wyszłam z gabinetu szefa.

Nie czekając ani chwili dłużej cała w skowronkach pobiegłam do Amandy, aby obwieść jej tą wspaniałą wiadomość. Tak, jak myślałam zastałam ją w kuchni, robiącą sobie kolejną z rzędu kawę, od której uzależniłam się właśnie przez nią.

- Amanda!- krzyknęłam na całe wydawnictwo.

- Olaboga!- wrzasnęła dwudziestopięciolatka, rozlewając tym samym swoją ukochaną kawę- Clarissa! Opanuj się, przez Ciebie rozlałam!- zezłościła się.

- Amanda, nie uwierzysz, co się stało!- nadal krzyczałam przejęta, nie zważając na słowa koleżanki.

- Clar, uspokój się najpierw!- interweniowała dziewczyna- Wdech, wydech, wdech, wydech- uspokajała mnie- No, a teraz na spokojnie usiądź i mi wszystko opowiedz...



~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witam serdecznie!
Za nami już trzeci rozdział, który mam nadzieję przypadł Wam do gustu. Tak wiem, wiem jeszcze mało się dzieje, ale dajcie mi proszę szansę, a postaram się Was zaskoczyć. :) Bardzo dziękuję za ostanie opinie i liczę na to, że z każdym dniem będzie ich coraz więcej.
Na dzisiaj to wszystko z mojej strony. Widzimy się za tydzień w weekend.
Pozdrawiam,

K@te :)

niedziela, 3 maja 2015

Czarna róża.

Rozdział I


Zasnute poranną mgłą, wyłaniające się spod rozciągającej się aż po sam horyzont ciemnobłękitnej tafli wody, jaskrawe, wręcz pomarańczowe słońce powoli budziło zaspane, spokojne miasto do życia.
Opustoszała, piaszczysta plaża oraz spacerujące mewy tworzyły sielankową, letnią scenerię, nadając jej specyficzny, beztroski nastrój. Kąsające śródziemnomorski brzeg spienione falbanki wody przyjemnie muskały narząd słuchu, tworząc najpiękniejszą muzykę na świecie, składającą się tylko i wyłącznie z orkiestry dzikiej natury. Czasem 
na przestrzeni niebieskiej otchłani, gdzieniegdzie ukazywały się drobne statki, 
które z dużego dystansu sprawiały wrażenie dziecięcych zabawek. Oddalająca się od linii horyzontu ognista gwiazda, otoczona złotą aureolą coraz bardziej oświetlała pobliskie pola oraz wzgórza, nadając im jasnofioletową barwę.
Raz połączone przez delikatnie promienie z bezchmurnym niebem tworzyły nierozerwalną jedność, zapierającą dech w piersiach. Różnorodne krzewy oznaczały tu znajomy, zielony świat, codzienną swojskość, zaś słońce–błyszczącą i tajemniczą aureolę niebios, promieniującą w nieskończoność. Dochodziła czwarta nad ranem...
Pozłacane, subtelne, ciepłe promienie słoneczne niepostrzeżenie wdarły się do pokoju jednej z kawalerek, rozjaśniając szarą, zakurzoną atmosferę mojego azylu. Roztańczony, wesoły blask światła zagościł na chwilę w pomieszczeniu, ukazując wszystkie niedoskonałości, zaniedbanego pokoju, jakby chciał przypomnieć lokatorce, 
że już najwyższy czas wziąć się za sprzątanie, lecz
codzienny wyścig z czasem i dopiero co, rozpoczęta, wymarzona, a na dodatek wymagająca praca powodowały, że mój grafik dnia dość rzadko przewidywał czas 
na porządki, nie mówiąc już o śnie. Przetarłam zmęczone od ciągłego patrzenia w ekran komputera zaspane oczy, po czym dopisałam ostanie zdanie i wysłałam artykuł do redakcji, w której pracowałam już od ponad pięciu miesięcy.,, Zazdrość zabija"- taki oto tytuł nosiło najnowsze śledztwo, którego byłam uczestniczką i redaktorką.
Odkąd tylko pamiętam marzyłam, aby zostać w przyszłości kimś tajemniczym 
i niepozornym, mającym związek ze światem przestępczości.
Będąc jeszcze dzieckiem wiedziałam już, że nigdy nie zostanę przyjęta do grona typowych, zapatrzonych w siebie laluni w różowych sukieneczkach z lalkami Barbie w ręce i cieszyłam się z tego. Byłam inna, nie pasująca do kryterium zwyczajnej, głupiutkiej nastolatki, trzymającej się tylko z dziewczynami, przez co niektórzy uważali mnie 
za dziwadło, nie mające prawo bytu, lecz nie przejmowałam się tym, co w późniejszym czasie zaowocowało pozytywnymi skutkami, gdyż stałam się pewną siebie, niezależną 
i silną kobietą.
Jako nastolatka nie przywiązywałam zbyt dużej wagi do mojego codziennego stroju, 
czy wyglądu. Czego efekt jakoś specjalnie nie odczuwałam w dorosłym życiu. Moje migdałowe, długie, lekko zakręcone włosy, niebieskie, głębokie oczy, egzotyczne, hiszpańskie rysy twarzy, ciemna cera i wysportowana, smukła figura o odpowiednich walorach nieraz przysparzały mężczyzn o zawroty głowy, co nie ukrywam było niezmiernie satysfakcjonujące. Złamany paznokieć bądź szminka, nigdy nie wywoływały u mnie żadnego uczucia przejęcia, gdyż porostu nie dbałam oto. O wiele bardziej za to wolałam brudne, niebezpieczne zabawy w towarzystwie moich kolegów z klasy, czy wdawanie 
się w różne bójki i bijatyki. W okresie dorastania, kiedy większość moich rówieśniczek wyobrażało sobie swojego księcia z bajki na białym rumaku, ja przechodziłam silną fazę na tzw."bycie gliną". Zainspirowana różnymi serialami i filmami produkcyjnym takimi jak: ''07 zgłoś się'', ''James Bond'' czy ''Miami Vice'' przeistaczałam się na podwórku wraz ze swoimi kompanami w dzielnych łowców, stróży prawa bądź złoczyńców. Mnie niestety jednak nie było dane zostać policjantką czy ochroniarzem, lecz wtedy odkryłam swoją furtkę do spełnienia swoich młodzieńczych marzeń, którą stało się dziennikarstwo śledcze. Raz zasiane w dzieciństwie ziarno fascynacji światem przestępczości, zakorzeniło się we mnie na bardzo długo, pozostawiając po sobie cichutko kiełkującą roślinkę, przez 
co marzenia o zwalczaniu zła w dorosłym życiu wcale nie minęły i pozostały we mnie 
do dzisiaj. Pamiętam jeszcze jako nastolatka często oglądałam różnego rodzaju programy publicystyczne z udziałem kilku dziennikarzy, lecz jednak żaden z nich nie przykuwał mojej uwagi, jak ten, którego pasek informacyjny pod nazwiskiem był inny niż wszystkie. Nie był to zwykły, prozaiczny dziennikarz, ale dziennikarz śledczy. Wyróżniało go kilka cech widocznych gołym okiem. Absolutny brak uśmiechu na twarzy, poważne do głębi spojrzenie, zatroskana mina i wszechogarniająca tajemniczość oraz magia. Wystarczyło tylko rzucić hasło: "dziennikarz śledczy" i już zapadała pełna powagi, i podziwu cisza. Zawód ten, pozwalał człowiekowi przekroczyć wszelakie granice i odkryć najciemniejsze, najgorsze zakamarki ludzkiej duszy i sumienia. Dociera do ludzi, miejsc, a także faktów wręcz nieosiągalnych nawet dla prawdziwej policji, prokuratora czy sądu. Dziennikarz śledczy, to skrzyżowanie korespondenta wojennego, konspiratora, powstańca, prokuratora, polityka i dziennikarza w jednym. Dziennikarze śledczy to oddzielna kategoria ludzi, można by rzec... Człowiek tajemnica.
Kiedy zegar ścienny wybił godzinę wpół do piątej postanowiłam po cichu wymknąć się 
z pokoju, nie budząc przy tym mojej mało sympatycznej współlokatorki- Samanty i udać 
się na mój codzienny rytuał, czyli jogging. Dokładnie wiedziałam, że nie zmrużę już oka, 
więc nic nie stało na przeszkodzie, aby trochę się dotlenić. Mimo tego, że mało czasu przeznaczałam na sen, to jednak o figurę dbałam bardzo przesadnie i zawsze znajdywałam chwilę, by pobiegać w okolicy. Lubiłam to rześkie, poranne, świeże powietrze, działało ono na mnie lepiej niż jakakolwiek mocna kawa z rana, której również byłam wielkim smakoszem.
Kiedy założyłam swoje ukochane, przetarte, czarne spodnie do kolan i zwykłą, fioletowo-białą bluzkę z krótkim rękawem oraz odpowiednie obuwie prędko złapałam klucze 
od mieszkania i cichutko wymknęłam się z domu. Tak, jak zawsze wybrałam swoją dziesięciokilometrową trasę wzdłuż plaży.
Poranny, niewyobrażalnie piękny krajobraz śródziemnomorskiego morza każdego dnia niezmiennie mnie zaskakiwał. Panujący spokój, wszechobecna cisza i tylko ten głośny, przygotowujący się do sztormu szum morza, który od czasu do czasu muskał nieśmiałe fale przypływu. Trudno było uwierzyć, że to samo miejsce kilka godzin wcześniej roiło się od sennych z powodu gorąca plażowiczów. Zapewne powrócą tu niebawem, wraz z pierwszymi, cieplejszymi promieniami słońca, zabierając się z powrotem za swoje zamki, babki i morskie potwory. Stwarzając na powrót krajobraz, który tak nierozerwalnie kojarzył 
mi się z wakacjami.
Pod koniec mojej trasy od niepamiętnych czasów zawsze przysiadywałam na malowniczych, starych falochronach, mocząc nogi w stygnącej wodzie, oddychając cudowną bryzą zarezerwowaną dla pasażerów rozmaitych wodnych wehikułów, pochłonięta we własnych myślach. Czas na powrót do wynajętej kawalerki wyznaczały 
mi powoli przechadzające się po drewnianym molu z rzadka grupy spacerowiczów lub zakochane pary. Mieszkanie, w którym urzędowałam już od ponad dwóch lat znajdowało się na przedmieściach Montown, co bardzo sprzyjało mojej pracy, z dala od ulicznego gwaru czy dudniących, nocnych klubów. Droga powrotna nie zajęła mi dużo czasu, więc nim się obejrzałam już przekroczyłam próg kawalerki. Jak się okazało moja współlokatorka również postanowiła wcześniej wstać, gdyż ujrzałam ją w kuchni, robiącą sobie śniadanie.

- A ty co, znów szlajałaś się po mieście?- zapytała złośliwie, tak jak to miała w zwyczaju.

- Nie szlajałam się, tylko biegałam. Swoją drogą Tobie również przydałoby się troszkę 
ruchu, bo coś ostatnio się zapuściłaś- odgryzłam się.

- Nie interesuj się tak!- warknęła- Jakbyś nie zauważyła, to ja w przeciwieństwie do Ciebie mam chłopaka i jakoś nie narzeka on na moją figurę, za to ty nie masz do kogo gęby otworzyć!

- Widocznie musi wybrać się do okulisty, bo coś mu wzrok szwankuje- uśmiechnęłam się złośliwie i poszłam do swojego pokoju, zostawiając rozwścieczoną dziewczynę samą.

Samanta mieszkała ze mną od niedawna, ale już na samym początku naszej znajomości wiedziałam, że nie będę się z nią nudzić. W tamtym okresie, kiedy dopiero co rozpoczynałam dorosłe życie, na własny rachunek, byłam kompletnie spłukana
i nie miałam jak zapłacić czynszu, więc potrzebowałam kogoś, kto pomógłby mi w wyjściu 
na prostą. Akurat Sam była w trakcie poszukiwania jakiegoś zacisznego lokum, 
więc spodobała się jej ta okolica i przeprowadziła się do mnie, tym samym, pomagając
mi spłacić długi. Umówiliśmy się, że żadna z nas nie będzie sobie wchodzić w drogę,
a w razie kłopotów finansowych byłyśmy skłonne sobie pomóc, choć nie pałałyśmy do siebie zbyt wielką sympatią. Gdy troszeczkę ochłonęłam po miłym poranku z moją ukochaną lokatorką postanowiłam wziąć szybki, orzeźwiający prysznic i się przebrać. Po wykonaniu rutynowych czynności fizjologicznych ubrałam się w sięgającą mi przed kolano, czarną, szykowną spódnicę, podkreślającą kobiece kształty, granatowo- biało-fioletową, jedwabną koszulę i czarne szpilki na platformie, a włosy upięłam w koka. Cały mój ubiór dopełniał lekki, permanentny makijaż i odwieczne mi towarzysząca czerwona szminka na ustach. Samanta wiele razy podsuwała mi różne, złośliwe komentarze na temat mojego ubioru, mówiąc, że wyglądam staroświecko, ale jakoś nigdy nie zważałam na jej słowa.
Tak odziana opuściłam swój azyl, rzucając na pożegnanie do dziewczyny złośliwe" będę późno, nie czekaj z obiadem" i udałam się do redakcji pełna determinacji, otwarta na nowe śledztwa.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witam serdecznie z pierwszym rozdziałem opowiadania pt. ,,Czarna róża"! :D
Wiem, że w tej części jeszcze nic szczególnego się nie dzieje, ale liczę na to, że się Wam spodobało. Jestem niezmiernie ciekawa Waszych opinii, a przy okazji chciałbym ślicznie podziękować za miłe słowa pod prologiem. Nawet nie wiecie, jak takie komentarze motywują! :D
Oki na dzisiaj bardzo Wam dziękuję i mam nadzieję, że niebawem ponownie się spotkamy.
Pozdrawiam,

Autorka :*