środa, 28 września 2016

Czarna róża

Rozdział VII

Balansowałam na krawędzi snu i przebudzenia. Z trudem łapałam oddech, kiedy raz po raz przez głowę przelatywały mi obrazy krwiożerczej bestii, zanurzającej swoje długie, ostre jak brzytwa kły w szyi niewinnej ofiary. Nie byłam zdolna dostrzec twarzy cierpiętnika, ale jego ciało w rękach władczego demona przypominało szmacianą lalkę, która wydawała się być sterowana tylko przez żywiącego się na niej drapieżnika. Oprawca był odwrócony do mnie tyłem, pił zachłannie, gwałtownie, jakby od tego zależało jego życie. Ciche pomrukiwania aprobaty wskazywały na to,
że zdobycz zaspokajała głód demona. Obezwładniona ludzka istota ostatkiem sił błagała o litość
i zaprzestanie tortur, lecz krwiopijca był niewzruszony jej pojękiwaniami, przysparzając na nowo, kolejną dawkę bólu swojemu karmicielowi. Chciałam zakończyć cierpienie tego człowieka, nie byłam w stanie już dłużej oglądać tego przerażającego widowiska, ale nie mogłam się nawet poruszyć. Byłam biernym obserwatorem, który pomimo chęci niesienia pomocy, nie mógł nic zrobić. Kiedy ostatnia prośba cierpiętnika zwrócona do demona niespodziewanie ucichła, zesztywniałam, oczy napełniły mi się łzami i w przypływie emocji, drżącym głosem wyszeptałam:
- Nie.
Na te wręcz niedosłyszalne słowa, górująca nad śmiertelnikiem postać, zastygła w bezruchu.
Sapała głośno, spazmatycznie, lecz już się nie pożywiała. Nasłuchiwała.
Powoli z namysłem drapieżnik wyprostował się, nadal trzymając na rękach obezwładnioną ofiarę. Nie chciałam widzieć twarzy krwiożercy, chciałam jak najprędzej wybudzić się ze snu, ale nie mogłam. To wszystko wydawało się być tak nierealistyczne, że aż prawdziwe, jakby te wydarzenia naprawdę miały już kiedyś miejsce. Jednakże nie mogłam się powstrzymać i jak zahipnotyzowana śledziłam każdy ruch drapieżnika, który stopniowo zwracał się, całym sobą w moją stronę.
Kiedy dojrzałam go w pełnej krasie ledwo mogłam oddychać.

To był On!

Mroczny upiór o głębokim jak ocean, lazurowym spojrzeniu. Patrzył prosto na mnie, sycił się moim strachem i przerażeniem. Jego wzrok przeszywał mnie na wskroś, jakby znalazł sobie nową zdobycz, na której ponownie będzie mógł się pożywić. Jego czarne jak noc, mokre z wysiłku włosy przyklejały mu się do skóry, a mocno zaciśnięta szczęka świadczyła o jego wciąż niezaspokojonej żądzy krwi. Kąciki wokół kształtnych i pełnych ust były umorusane ciemno-bordową cieczą, która spływała z jego brody w kierunku szyi. Śledząc ścieżkę jednej z kropel, obejmowałam wzrokiem coraz większą powierzchnię jego nagiego, potężnie zbudowanego torsu. Składał się włącznie z segmentów wyrzeźbionych mięśni, które poruszały się pod opaloną skórą podczas najmniejszego ruchu. Wyrzeźbiona klatka piersiowa pokryta gdzieniegdzie bliznami odzwierciedlała drzemiącą w nim siłę i nieposkromioną potęgę, zdobytą najprawdopodobniej przez krwawe doświadczenia.
Wędrowałam zafascynowanym spojrzeniem po jego ciele, byłam nim oczarowana, dopóki mój wzrok nie padł na ofiarę, spoczywającą w jego barczystych ramionach. Była nią zdecydowanie kobieta,
jej drobna figura wręcz ginęła przy potężnej posturze demona. Na twarz śmiertelniczki opadały migdałowe, lekko zakręcone włosy, przez co nie mogłam się jej przyjrzeć dokładnie.
Wyglądała na nieprzytomną  i obezwładnioną. Nie potrafiła odzyskać kontroli nad swoim ciałem, więc leżała w ramionach mężczyzny niezdolna do żadnego ruchu. Z rany na szyi wciąż sączyła się
jej krew, co sprawiało, że jej oddechy były bardzo płytkie i ciche. Powoli uchodziło z niej życie,
lecz oprawca zdawał się tym w ogóle nie przejmować.
Nie przestał także mnie obserwować, nakłaniając wzrokiem, abym jeszcze bardziej przyjrzała się jego ofierze. I wtedy dostrzegłam małe znamię na wewnętrznej stronie lewego nadgarstka...
dokładnie takie samo jak na moim.  Przerażona swoim odkryciem spojrzałam wprost w oczy demona, lecz one wyrażały jedynie pogardę i zniewagę, a usta wyginały się w okrutnym uśmiechu. Nie zdążyłam mrugnąć a krwiopijca jednym, płynnym ruchem z niewyobrażalną siłą zanurzył swoje kły w tętnicy szyjnej dziewczyny, która na ponowny atak zaskowyczała z bólu i wydała z siebie ostatnie tchnienie. Umarłam.
Ocknęłam się gwałtownie, słysząc swój rozdzierający wrzask, spocona i ogarnięta lękiem od wizji własnej śmierci. Byłam roztrzęsiona, serce biło mi jak szalone a myśli nieustannie zajmował ten mrożący krew w żyłach obraz. Dyszałam głośno, próbując zaczerpnąć powietrza.
Nie do końca świadoma tego, co robię zerwałam się z łóżka i pobiegłam prosto do drzwi od pokoju.
Złapałam energicznie za klamkę i pociągnęłam ją w swoją stronę, lecz nic nie dało.
Drzwi były zamknięte. Spróbowałam jeszcze raz, jednakże osiągnęłam ten sam efekt.
Zrezygnowana opuściłam się plecami po ścianie i schowałam twarz w dłonie.
Przysięgłam sobie, że bezsilność mnie nie pokona, lecz łzy zdążyły popłynąć po moich policzkach zanim w ogóle je powstrzymałam.
 -To koniec - pomyślałam spanikowana - nie ma dla mnie ratunku.
- Uspokoiłaś się już? - sapnęłam ze strachu na stanowczy, damski głos i z przerażeniem rozejrzałam się po pokoju.
Niespodziewany gość siedział dokładnie na przeciwko. Była to młoda kobieta, niewiele starsza ode mnie. Miała śniadą cerę i owalną buzię, proste, długie, jasne pszeniczne włosy i sarnie, nieprzeniknione oczy, które były zwrócone w moją stronę. Siedziała w wyprostowanej pozie, eksponując swoją doskonałą figurę. Ucieleśniała marzenie każdego mężczyzny, była atrakcyjna i zdawała się o tym doskonale wiedzieć. Spoglądała na mnie chłodno, ale otwarcie, świadoma jakie wrażenia wywiera.
W porównaniu z nią wypadałam naprawdę mizerne. Odkąd zostałam porwana nie myślałam o swoim ubiorze i wyglądzie, mój sportowy strój nie prezentował się zbyt elegancko przy jej zielonej koszuli w kratkę, czarnych spodniach i wypolerowanych szpilkach. Czułam się brudna i zaniedbana, a sama obecność nieznajomej i to, że ktokolwiek widział mnie w takim stanie jeszcze bardziej potęgowały te uczucia.
Biła od niej wyższość i powaga, ale także mroczność. Nie w takim stopniu, jaki dał mi odczuć niebieskooki porywacz, lecz dało się to wyczuć. Przyglądała mi się z zaciekawieniem i pogardą.     Nie wiedziałam, jak długo tu ze mną była i ile mnie obserwowała, ale jedyną formą pocieszenia było to, że była to kobieta, a nie właściciel lazurowych oczu, który napawał mnie olbrzymim strachem.
- Jestem Rozalia- przemówiła ponownie, kładąc nacisk na swoje imię.
Nie byłam w stanie wykrztusić ani jednego słowa, dlatego lekko skinęłam głową, obserwując kobietę.
- Jak się pewnie domyślasz, nie przyszłam tutaj na miłe pogaduchy, lecz po to, aby zobaczyć czy jeszcze żyjesz- odrzekła niewzruszona.- Przez kilka dni byłaś pogrążona w letargu, w skutek utraty dużej ilości krwi. Gdybyś prawdopodobnie dzisiaj się nie ocknęła, to możliwe, że na tamtej stronie znalazłabyś się kompletnie wysuszona - dodała rzeczowym tonem.
- Wypuście mnie- wychrypiałam, ledwo przełykając ślinę, miałam zdarte od krzyku gardło
i odczuwałam niewyobrażalną suchość.
Moja towarzyszka jedynie prychnęła rozbawiona i pokręciła głową z kpiącym uśmiechem na ustach.
- Tę decyzję może tylko podjąć jedna osoba w tej twierdzy i na pewno nie jestem nią ja- powiedziała, siląc się na mniej protekcjonalny ton.
Oznaczało to, że ktoś ma nad wami władzę- pomyślałam. Pomimo tego, że nie podobał mi się kierunek, w którym zmierzała nasza rozmowa starałam się wyłapać jak najwięcej szczegółów. Rozalia może i była wyrafinowana, ale jak na razie stanowiła moje jedyne źródło informacji.
- W takim razie, jeśli sprawy wstępne mamy za sobą - zaczęła, podnosząc się z fotela- to pozwól,     że pokrótce wyjaśnię Ci, co i jak - odparła, gładząc swoją koszulę. - Nie wiem, do czego jesteś potrzebna naszemu założycielowi, ale nie licz na to, że spotka Cię tu coś dobrego - stwierdziła, zbliżając się do mnie.
- Nie należysz do naszego gatunku, więc nikt z nas nie będzie Cię traktować wyjątkowo.
Jedyne do czego nam służy twoja rasa to pożywienie. Potraktuj to jako ostrzeżenie- syknęła- gdyż jakakolwiek próba sprzeciwienia się nam może się dla ciebie źle skończyć- odparła z wyższością, odsłaniając swoje kły. Była jedną z nich.
- Ten pokój od dzisiaj jest twoim małym więzieniem, a za tymi drzwiami- wskazała na wejście do innego pomieszczenia, którego wcześniej nie zauważyłam- znajdziesz łazienkę tylko do twojej dyspozycji. Ubrania na przebranie i jedzenie dostarczymy ci w niedługim czasie. I chyba nie muszę mówić, że pod żadnym pozorem nie wolno ci opuszczać tego pokoju?- zapytała, tak naprawdę nie oczekując odpowiedzi i zwróciła się w stronę drzwi wyjściowych.
- Ach, prawie bym zapomniała, każda próba ucieczki będzie miała swoją cenę- odparła, uśmiechając się władczo i opuściła pokój, wpierw przekręcając klucz od zamka.
Próbowałam na spokojnie wszystko przeanalizować, lecz moje serce galopowało wciąż napełnione strachem. Powoli z ociąganiem wstałam z podłogi i ruszyłam w kierunku łazienki. Musiałam oczyścić umysł dosłownie i w przenośni.
Pchnęłam ciężkie, wykonane z modrzewia drzwi i przed oczami ukazało mi się wnętrze niczym z okładki pisma wnętrzarskiego. Łazienka oparta była na nowoczesnej prostocie i wyrazistym charakterze z przewagą śnieżnobiałego koloru. Czarne płytki nadawały stylu oraz klasy a srebrne meble i kubełkowa, biała wanna wraz z prysznicem stanowiły spójną całość. Imponujące lustro a zwłaszcza jego wielkość sprawiało, że łazienka była większa i bardziej przestronna niż w rzeczywistości. Choć miejsce było naprawdę pięknie urządzone nie czułam się tu komfortowo.
Nadal prześladował mnie obraz śmierci kobiety, który widziałam podczas snu. Przeszył mnie zimny, nieprzyjemny dreszcz. Ile jeszcze tu zostanę? Czy mam jakiekolwiek szanse, aby się stąd wydostać?
Ogarnęło mnie ogromne zmęczenie. Jedyne o czym wtedy myślałam była ciepła, kojąca kąpiel.
Odkręciłam kurek i pojemność wanny powoli napełniała gorąca woda. Nękana złymi przeczuciami odwróciłam się w stronę drzwi i przekręciłam zamek. Pocieszając siebie w duchu, że chociaż na chwilę poczuję się bardziej bezpiecznie. Podeszłam nieśpiesznie do okazałego lustra i przyjrzałam się swojemu odbiciu. Wyglądałam marnie i tak się czułam, podkrążone oczy wciąż były wypełnione strachem a posępna postawa świadczyła o mojej bezsilności. Przejechałam dłonią po potarganych włosach a następnie wzdłuż szyi, kiedy wyczułam małe zgrubienie. Odgarnęłam szybko ledwo trzymający się warkocz i spojrzałam w odbicie odcinka szyjnego. Pod palcami znajdowały się dwa wgłębienia, ślady kieł. Kiedy mocniej dotknęłam tego miejsca przeszył mnie oślepiający ból, zamknęłam oczy, nie mogąc znieść rażącego światła, grymas cierpienia wykrzywił moją twarz a w uszach słyszałam przerażający pisk. Zaczęłam spadać w dół, nagle zniknęła łazienka, moje odbicie wrażenie zbliżającego się upadku w czarną otchłań było nieznośne. Zaczerpnęłam powietrza i nagle znalazłam się ciemnym lesie. Na niebie widniał księżyc w pełni a z głębi puszczy wydobywały się odgłosy sów i innej zwierzyny leśnej. Byłam oszołomiona, chwilę temu pochłaniała mnie wizja upadku i licznych złamań, a może nawet śmierci, gdy przed oczami ukazała się puszcza. Nie wiedziałam dlaczego się tu znalazłam, kiedy byłam dzieckiem często wybierałam się na wieczorne, leśne przechadzki w pobliżu rodzinnego domu, aby dotlenić umysł i pozwolić myślą płynąć wolniej, lecz to miejsce nie przypominało mi mojej dziecięcej dżungli, nie zachęcało do takich spacerów.
Było zimne, obce, ponure. Rozejrzałam się dookoła coraz większą część roślinności pochłaniała mleczna mgła, zewsząd ogarnął mnie chłód, nie podobało mi się to.
Nieopodal mnie usłyszałam trzask łamanych gałęzi. Niedługo potem zza pobliskich krzaków wyłoniły się trzy postacie. Drobna kobieta z muskularnym mężczyzną ciągnęli po ziemi człowieka w głąb lasu, nie zważając na jego rany na całym ciele. Stałam na przeciwko nich, nie było mowy, aby mnie nie zauważyli, lecz mężczyzna wraz ze swoją towarzyszką minęli mnie jakbym stanowiła powietrze, jakby wcale mnie tu nie było. Co to wszystko miało znaczyć? Rozgorączkowana krzyknęłam za nimi:
- Zatrzymajcie się! - jednakże z mojego gardła nie wydobył się żaden dźwięk.
Niewiele myśląc ruszyłam za nimi, próbując dociec dokąd zmierzają. Dogoniłam ich dość szybko, byli w trakcie jakiejś rozmowy, z której nie udało mi się poznać głównego powodu, dla którego taszczyli tego mężczyznę w nieznane.
- Handrix, musi się o nim dowiedzieć- rzekła kobieta- On będzie wiedział jak z nim postąpić.
- Zobaczymy na co przydała ci się zabawa w łowcę, nędzna wywłoko- powiedział oprawca, zwracając się do półprzytomnego mężczyzny, lecz on pomimo swojego osłabienia podniósł głowę i splunął wprost w twarz autorowi wulgarnych słów.
Ogień jaki zapłoną na ten gest w oczach porywacza był przerażający, w jednej chwili złapał za szyję poszkodowanego i bez żadnych oporów uniósł go do góry, zaciskając na nim swoją ogromną dłoń. Jedynie krzyk współpracującej z nim kobiety powstrzymał go przed wykonaniem najgorszego:
- Sailas, przestań! Chcesz zginąć podobnie jak on? Handrix wykona na nas taki sam albo gorszy wyrok śmierć jeśli nie dostarczymy mu go żywego! Postaw go na ziemi, natychmiast! - krzyknęła, lecz jej towarzysz ani drgnął. Rozwścieczona nie na żarty kobieta wyciągnęła ku niemu rękę i nawet go nie dotykając sprawiła, że twarz mężczyzny wygięła się w niewyobrażalnym bólu, tym samym rozluźnił on swój uchwyt na szyi ofiary, która z głuchym grzechotem runęła na ziemię. Oczy szczupłej, drobnej kobiety przyjęły kolor głębokiej bieli tak samo jak i jej włosy, nadal nie wstrzymując swojej mocy podeszła do współpracownika, przysparzając mu jeszcze więcej cierpienia, po czym rzekła niewzruszona:
- Lepiej dla ciebie, abym nie musiała tego powtórzyć, Sailas- powiedziała groźnie, a następnie powrócił jej normalny wzrok i wygląd.
Sailas w odpowiedzi skinął głową i powoli podniósł się na nogi, rzucając towarzyszce skruszone spojrzenie.
- Sprowokował mnie, Estelle- rzekł cicho.
- Nie obchodzi mnie to, nie będę za twoją głupotę odpowiadać własną śmiercią- odparła, łapiąc za rękę opadłego z sił mężczyznę, po czym jak gdyby nic nie ważył samodzielnie pociągnęła go za sobą. Chwilę później kroku dorównał jej obolały Sailas i pomógł nieść ich ofiarę. Po tym widowisku jednego byłam pewna, porywacze nie należeli do zwykłych śmiertelników, o ile w ogóle nimi byli. Kobieta jak i mężczyzna w przypływie emocji ukazali swoje prawdziwe oblicza. Udało mi się dostrzec, że podczas walki wysunęli kły, a w oczach iskrzył się prawdziwy ogień.
Jedynie świadomość tego, że nie jestem dla nich widoczna sprawiła, że podążałam dalej za nimi. Wspólna podróż do nieznanego mi miejsca zajęła jeszcze kilka kilometrów. Sailas i Estelle nie rozmawiali już więcej. Wydawało mi się, że śnię, posługiwałam się prawie wszystkimi zmysłami, lecz nie mogłam nic złapać ani dotknąć, gdyż roślinność i inne przeszkody przenikały przez moje ciało, jakbym była powietrzem. Czułam się tak, jakbym weszła w umysł kogoś innego, jakbym odkrywała jego przeszłość.
W pewnym momencie przed oczami ukazał mi się wysoki na kilka metrów, olbrzymi, masywny mur. W świetle księżyca wyglądał on na jeszcze bardziej reprezentacyjny i okazały. Porywacze zmierzali wprost do wejścia na dziedziniec, kryjący się za parkanem. Zanim jednak weszli, zatrzymali się przed okazałą bramą, przy której czuwali dwaj rośli mężczyźni.
- Handrix nas oczekuje, przekażcie, że przywlekliśmy mu jego zdobycz- rzekł złowrogo Sailas.
Strażnicy obdarzyli mężczyznę na ziemi okrutnym uśmiechem a w ich oczach zabłysnęła iskra, wyrażająca głód, gdy ich wzrok zatrzymał się na koszuli ofiary przemoczonej od krwi.
- Ruchy- warknęła Estelle, otrząsając ich z chwilowego amoku.
Wartownicy jeszcze raz spojrzeli pożądliwie na rany słabnącego człowieka i zniknęli za murami. Kilka minut później wrócili i wpuścili przybyłych, a ja niepostrzeżenie weszłam razem z nimi.
Tak jak przypuszczałam za ogrodzeniem znajdowała się monumentalna twierdza, utrzymana w barkowym charakterze. Jej wielkość uwydatniały liczne kolumny o skręconym trzonie i gzymsy otoczone roślinnymi wiciami. Po obu stronach zamku znajdowały się wieże, które zostały ozdobione ogromnymi wnękami, przez co budowla traciła swoją łagodność a przyjmowała bardziej zbrojny wygląd. Estelle wraz z Sailasem nie zwracali uwagę na wyjątkowość budowli, lecz sprawnym krokiem podeszli do schodów, poprzedzających wejście do środka zamku. Nie musiałam długo czekać na poznanie właściciela twierdzy, zwanego także Handrixem, gdyż chwilę później zza mosiężnych, bogato ozdobionych drzwi wyłonił się wysoki, umięśniony mężczyzna.
Był potężnie zbudowany, jego skóra miała śniady odcień, a głębokie, czarne oczy wyrażały wyższość i niezależność. Ciemne włosy sięgające mu do karku w połączeniu z przenikliwym spojrzeniem nadawały mu mroczności i diaboliczności. Ewidentnie był panem domu i ta pozycja stanowczo mu pasowała. Biła od  niego aura bezwzględności i nieprzejednania. Był przystojny pomimo diaboliczności, podeszły wiek dodawał mu powagi i męskości. Wydatne kości policzkowe, wąskie usta i kwadratowy podbródek sprawiały, że wyglądał na atrakcyjnego, lecz mrok kryjący się pod gęstymi rzęsami powodował, że przewagę stanowiło przerażenie niż poczucie pożądania. Jego ubiór stanowił jednolitą całość z pozycją jaką zajmował w tej twierdzy. Obecny przepych był nawet widoczny w wyszywanych, złotych wzorach na jego koszuli i licznych sygnetach władzy.
Powoli przeszywał wzrokiem nowo przybyłych, kiedy jego wzrok zatrzymał się na ledwo trzymającym się na nogach mężczyźnie. Jego usta wykrzywił uśmiech pełen okrucieństwa i drapieżności.
- Widzę, że bohater jeszcze żyje - rzekł sarkastycznie.
Jego głos był głęboki i chrapliwy, przepełniony pogardą.
- Zanim udało nam się go ująć zabił kilku naszych, Handrixie- poinformował go Sailas, lecz pan twierdzy zważał się go w ogóle nie słuchać.
- Powiedz mi mój drogi przyjacielu, czy warto było rozpoczynać tę wojnę, z góry wiedząc, że ty wraz ze swoim ludem stoicie na przegranej pozycji? - zapytał Handrix, zbliżając się powoli do porwanego.
Jego władcza postawa napełniała mnie strachem, poruszał się jak drapieżne zwierze. Przykuwał uwagę sowim morderczym spojrzeniem i nie sposób było od niego odwrócić wzrok.
- Tylu zabitych ludzi, wierzących w błahą idee szaleńca, który uważał, że da się nas pokonać- na dziedzińcu rozbrzmiał szyderczy śmiech Handrixa. Okrążał on ofiarę, czekając na reakcję mężczyzny. Za opanowaniem i wyższością przemawiały jego ruchy i niewzruszony wyraz twarzy.
- Było warto choćby dlatego, żeby takie gnidy jak wy zobaczyły, że nie jesteście niezniszczalni- odparł mężczyzna, spluwając krwią wprost na buty pana domu.
Właściciel mrocznego spojrzenia uśmiechnął się cynicznie i jednym ruchem powalił mężczyznę na kolana. Ten syknął z bólu, zachwiał się, lecz waleczność i wiara nadal były widoczne w jego, niebieskich oczach.
- Och, z całą pewnością nie napędziłeś nam stracha, lecz jedynie dałeś dowód temu, że wasz gatunek nigdy nam nie dorówna - stwierdził zuchwale Handrix. - Myślę, że śmierć byłaby dla Ciebie zbyt łagodnym wyrokiem, chociaż byłoby to spektakularne widowisko - ciągnął dalej- Większą przyjemnością będzie patrzeć jak stajesz się taką gnidą jak my- rzekł Handrix, po czym chwycił mężczyznę za barki, podnosząc go do pozycji stojącej i zanurzył w nim swoje ostre jak brzytwa kły. Twarz rannego wykrzywił ogromny ból cierpienia a z ust wydobył się przerażający skowyt. Handrix wpijał się zachłannie, jego oczy przyjęły krwisty odcień szaleństwa, po czym puścił mężczyznę, który w konwulsjach opadł na ziemię i zaczął się trząść, krzycząc niezrozumiałe słowa.
- Z przyjemnością będę patrzył jak nie będzie mógł na siebie spojrzeć, kiedy zacznie się żywić na swoich bliskich, aby zaspokoić podstawowe żądze- roześmiał się Handrix, po czym odwrócił się
i zniknął za drzwiami do swojej twierdzy.
Wręcz namacalny ból, widniejący w nieskazitelnych, błękitnych oczach ofiary sprawił, że z piersi wydarł mi się szloch. Upadłam na kolana, krzyczałam o pomoc, błagałam, aby ktoś się nad nim zlitował, lecz żadne z wypowiedzianych przez mnie słów nie wydało swojego dźwięku. Gładziłam twarz mężczyzny choć wiedziałam, że nie czuje mojego dotyku. Jego twarz wyrażała litość, wydawał mi się znajomy, jakbym go już wcześniej spotkała. Mocne rysy szczęki, wysuszone, miękkie usta, ciemne, krótkie włosy, opalona skóra wszystkie kawałki układanki powoli wskakiwały na swoje miejsca i wtedy nagle obraz zaczął mi się zamazywać. Zniknęła twierdza, dziedziniec, dziwnie znajomy mężczyzna, powróciło uczucie spadania i nagle znów pojawiła się łazienka, lustro i moje odbicie. Zawróciło mi się w głowie, od natłoku wydarzeń. Podniosłam palce, które cały czas trzymałam na szyi. W miejscu ugryzienia znajdował się czerwony ślad. I wtedy się zorientowałam, mężczyzną z wizji był właściciel lazurowego spojrzenia, który był moim porywaczem.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Dzieńdoberek wszystkim, którzy jeszcze tu zaglądają. Ten rozdział to chyba mój rekord pod względem długości i różnorodności akcji. Koniec września już za kilka dni, a ja jak zwykle choruję   i co najdziwniejsze w tym okresie wena była dla mnie łaskawa. Dawno mnie nie było, wiem, dlatego nie będę deklarować, kiedy pojawi się kolejny rozdział ani na jednym, ani na drugim blogu, za co przepraszam, ale proszę też o zrozumienie. Jedyne, czemu postaram się sprostać, to wrzucanie na zmianę po jednym rozdziale w każdym miesiącu. Liczę, że ten rozdział się Wam spodobał a za wszelkie błędy przepraszam i prędko je poprawię.
Życzę Wam miłego tygodnia i do usłyszenia wkrótce! :-)
Wasza autorka,
K@te

wtorek, 8 marca 2016

Czarna róża

Rozdział VI

Czułam się tak, jakby wybudzano mnie z trzymiesięcznej śpiączki. Moje ciało było zwiotczałe i bardzo osłabione. Nawet najmniejszy ruch klatki piersiowej sprawiał mi ból, lecz plusem było to, że nie miałam skrępowanych rąk ani nóg. 
Żyłam i to się dla mnie liczyło.
Starałam się pozostać w bezruchu, gdyż ostatnim razem, kiedy chciałam działać na własny rachunek, mając nadzieję, że pokonam mojego oprawcę, nie wyszło mi to na dobre, dlatego nasłuchiwałam,
czy ktoś mnie pilnuje. Otaczająca mnie cisza, na chwilę ukoiła moje zszargane nerwy 
i pozwoliła zastanowić się nad tym, jak się z tego wyplątać.
Niestety jednak, żaden rozsądny plan ucieczki nie przychodził mi do głowy, a mój stan fizyczny jeszcze bardziej pogarszał sytuację. Nadal pozostawałam w miejscu, a każda cenna minuta spokoju była dla minie na wagę złota. Nie znałam mojego położenia ani nie wiedziałam, do czego jestem potrzebna moim oprawcom, ale jednego byłam pewna...nie poddam się bez walki, jednak na samą myśl 
o mężczyznach przeszedł mnie zimny dreszcz. Byli przerażający, a zwłaszcza jeden z nich, o lodowym spojrzeniu. Wspomnienie, o tych pełnych okrucieństwa i bezwzględności oczach, napawało mnie strachem, jednak czaiło się w nich coś jeszcze, coś, czego nie potrafiłam zinterpretować. Iskierka uczuć, która nadawała mu ciepłego blasku w tej chłodnej oprawie.
Po kilku minutach postanowiłam zaryzykować i ukradkiem zerknąć, gdzie dokładnie byłam przetrzymywana. Znajdowałam się we wnętrzu eleganckiej i subtelnie urządzonej sypialni, w której dominowały wpływy z północnych stron. Na ścianach widniał wyrazisty odcień szarości pomieszanej z bielą, który tworzył klimat i wdzięcznie eksponował brązowe dodatki na swoim tle. Drewniana, ciemna podłoga stanowiła kontrast pomiędzy dużymi, śnieżnymi oknami, zza których rozpościerał się widok na dziki, nieznany mi dotąd las, którego koniec wieńczyło prywatne wybrzeże. Masywny kominek, w którym leżało nierozpalone drewno zajmował dużą część sypialni, a przerobione, stare, drewniane meble, narożna biblioteczka oraz toaletka, rozświetlały ponurą część pokoju, która kryła za sobą jakąś historię domu.
Leżałam nieruchomo w wielkim, wygodnym łóżku, delikatnie muskając, satynową, biała kołdrę i podziwiałam, ujmujące czarem wnętrza, kiedy usłyszałam przekręcający się kluczyk w potężnych drzwiach od mojego pokoju. Nie zastanawiając się ani sekundy dłużej, prędko przymknęłam oczy i nasłuchiwałam jakiegokolwiek dźwięku. 
Powoli, niebywale cicho, ktoś wszedł do sypialni. Drzwi zostały zamknięte, a tajemnicza postać nadal się nie poruszała...a przynajmniej tak mi się zdawało. Poczułam lekkie ugięcie się łóżka i zapach piżmowych, męskich perfum. Pod wpływem ruchu materaca na twarz osunął mi się kosmyk włosów, który nieznana postać delikatnie założyła za ucho. Moje serce w tamtym momencie biło jak szalone, a sparaliżowane ciało napawało mnie jeszcze większym przerażeniem. Nie miałam pojęcia co robić, świadomość, że ktoś znajdował się blisko mnie powodowała, że pragnęłam jak najszybciej się odsunąć. 
Nie byłam pewna, kim bądź czym byli moi oprawcy. Ich absurdalna rozmowa o gatunku ludzkim powodowała, że miałam kompletny mętlik w głowie. W jednej chwili powróciły do mnie wspomnienia z tamtej nocy, kiedy kolor oczu mężczyzny z czerwonego zmienił się na zielony. Do tej pory nie mogłam zrozumieć, jak to było możliwe.

- Słyszę bicie twojego serca, kochanie, wiem, że nie śpisz... - szepnął mężczyzna, a jego zimne palce powoli wodziły po mojej szyi, lecz nadal pozostawałam w bezruchu.- otwórz proszę swoje przerażone oczka, chyba chciałabyś przekonać się z kim masz do czynienia, prawda? - zakpił.

Pomimo moich najszczerszych zamiarów nie mogłam się oprzeć i uchyliłam powieki, wpatrując się wprost w jasne, lazurowe oczy, których barwa przypominała nieoszlifowany diament. Nie miałam żadnej kontroli nad moim ciałem, zawładnęło mną nieznane mi dotąd uczucie, nie mogłam się go wyzbyć, dopóki mężczyzna nie odwrócił wzroku. 
Niebezpieczny blask w jego oczach zniewalał mój umysł, byłam bezbronna.

- Od razu lepiej - rzekł, głębokim, chrapliwym głosem, wstając z łóżka, dzięki czemu mogłam mu się przyjrzeć.

Błękitnooki w świetle dnia wyglądał jeszcze bardziej władczo. Poruszał się po pokoju niczym drapieżny zwierz, był zwinny, wysoki i efektownie umięśniony, z pewnością musiał mieć wiele adoratorek. Jego egzotyczna uroda przyciągała uwagę. Mocno zarysowane kości policzkowe oraz podbródek, wydatne usta, przystrzyżone kruczoczarne włosy, śniada cera i wysportowana sylwetka były pożądanymi cechami, które mogłyby zawrócić kobiecie w głowie, jednak dla mnie, był on jedynie nieprzeniknionym przestępcą.
Pewność siebie, wyrażał niemal w każdym swoim kroku, cechowała go jakaś niepojęta siła, stał nieopodal łóżka niczym monstrum. Było w nim coś demonicznego, tajemniczego, a jednocześnie kuszącego, niczym zakazany owoc. Emanowała z niego władczość i stanowczość, to on wydawał polecenia i oczekiwał bezwzględnego posłuszeństwa. 
Mroczny rycerz w czarnej zbroi, można by rzec.
Pomimo wszelkich obaw postanowiłam jednak wyłożyć karty na stół i wszystko wyjaśnić, lecz wpierw wolałam zorientować się, gdzie obecnie się znajdowałam i jak dalej potoczą się moje losy.
Nagle moje dziennikarskie trybiki wróciły na swoje miejsce i zaczęłam myśleć strategicznie. Musiałam od niego wyciągnąć jak najwięcej informacji, gdyż nie wiedziałam, ile czasu będzie mi dane, nim ostatecznie się ze mną rozprawią. Wyglądał na twardego przeciwnika, lecz gdyby udałoby mi się go odpowiednio podejść, przy odrobinie szczęścia miałabym już jakiś punkt zaczepienia, więc od razu przystąpiłam do działania:

- Gdzie ja jestem? - zapytałam buntowniczo, nie tracąc postawy przerażonej ofiary.

- W moim domu - odparł wymijająco, podchodząc do jednego z okien. 
Nie dał się przechytrzyć tak łatwo. Jego demoniczna postawa w zestawieniu z wyglądem budziła niepewność i postrach, lecz nie traciłam wiary. Musiałam wyczekać odpowiedni moment, nie mogłam działać pochopnie. Liczyłam na to, że w miarę czasu czujność mojego oprawcy zacznie podupadać, a wtedy mogłabym poprowadzić tę rozmowę po mojej myśli.

-Czego ode mnie chcecie? - zapytałam cicho.

- Muszę przyznać, że zdziwiło mnie, kiedy ponownie zaczęto węszyć i sprawdzać moich ludzi. - odparł nie udzielając mi odpowiedzi, uśmiechając się szyderczo. 
- Dawno temu daliśmy Wam, gatunkowi ludzkiemu, jasno do zrozumienia, żeby trzymać się od nas z daleka, lecz niestety, zawsze musi się trafić jakiś wyjątkowy śmiałek, który chciałby zaburzyć pewną, zachowaną hierarchię, o której władze miasta są doskonale powiadomione - zamyślił się przez chwilę, przyglądając się widokowi za oknem.
- Tym razem padło na Ciebie, kochanie - spojrzał na mnie i postawił dwa kroki w moim kierunku. - Co taka zdolna i rezolutna dziennikarka zamierzała osiągnąć, podejmując się sprawy, która z góry była skazana na katastrofę? Przecież to niedopuszczalne, aby brudzić sobie ręce w tak krwawej i nieprzyjemnej sprawie - zakończył wypowiedź, czekając na moją reakcję.

Powoli przetwarzałam słowa wypowiedziane przez mężczyznę.
 Ewidentnie należał on do jakieś sekty bądź mafii. Najbardziej jednak przerażało mnie to, że władze Montown były świadome, że w ich mieście żyją przestępcy i nic z tym nie zrobiły...nawet nie próbowały! Wolały siedzieć cicho i nie narażać się, a życie mieszkańców nie miało dla nich znaczenia! 
I ta hierarchia...nie wiedziałam, co o tym myśleć. Miałam wrażenie, że mężczyzna wie na mój temat dosłownie wszystko. To śledztwo miało mi pomóc wypłynąć na szerokie wody, a okazało się być moją zgubą, za którą mogłabym przypłacić życiem! 
Milczenie przedłużało się niemiłosiernie, a mój oprawca wciąż cierpliwie czekał na odpowiedź, przyglądając mi się kpiąco.
Na to spojrzenie zaschło mi w ustach i ścisnęło mnie w żołądku... zwyczajnie bałam się.

<<W co ja się wpakowałam?>>

Owładnęło mną poczucie jeszcze większego strachu, niestworzone myśli błądziły po mojej głowie, gdzieś w podświadomości czułam, że los przygotował dla mnie coś znacznie gorszego.

- Hmm... widzę, że chyba nie uda mi się wykrztusić z Ciebie odpowiedzi, kochanie - rzekł po chwili, uśmiechając się okrutnie. - Może, kiedy dowiesz się z kim masz do czynienia, zaczniesz mówić- odrzekł chrapliwym głosem i nim się spostrzegałam z szybkością błyskawicy znalazł się przy moim łóżku i złapał mnie z ogromną siłą za szyję. 
Z mojego gardła wydobył się przerażający krzyk! 
Miałam przed sobą twarz rozwścieczonego demona! Oczy mężczyzny w jednym momencie przyjęły przerażający, upiorny, krwisto-czerwony kolor, a na ustach gościł okrutny, głodny, drapieżny uśmiech. Miałam wrażenie jakby wszystko działo się w spowolnionym tempie, kiedy  z ociąganiem wpił swoje kły w moją tętnicę. Rozdzierający ból przeszył całe moje ciało. Wygięłam się w łuk, a oczy zaszły mi mgłą. 
Torturom nie było końca! 
Czułam, jak krew powoli sączyła się z rany, a mężczyzna kusząco, ociężale ją zlizywał, aby potem jeszcze raz z większym okrucieństwem zatopić swoje zęby w mojej szyi. 
W pewnym momencie straciłam poczucie czasu, moje struny głosowe były zdarte od ciągłego wołania o pomoc, przez co cicho pochlipywałam. Już wiedziałam kim był...chociaż nie mogłam tego przyjąć do wiadomości. Wampiry... brzmiało to niczym tandetny film fantastyczny, będący wymysłem czyjejś chorej fascynacji, a ja tymczasem odgrywałam w nim główną rolę, chociaż bardzo nie chciałam.
Po jakiejś godzinie mężczyzna nasycił swoje pragnienie i oderwał się ode mnie, przysparzając mnie o nową dawkę bólu. Obserwowałam go z wpółprzymkniętych powiek, byłam tak wyczerpana, że nie mogłam wykonać najmniejszego ruchu. Stał nade mną, oblizując kły, a jego oczy były pochłonięte czarną głębią od buzujących w nim emocji.

- Następnym razem nie będę taki delikatny, kruszynko- odparł i zniknął mi z oczu, zamykając za sobą drzwi.

Nic się już dla mnie nie liczyło, nie przeżyłabym drugiego razu, chciałam odejść w spokoju, nie było dla mnie ratunku. Straciłam najmniejsze nadzieje. Niedługo później zapadłam w sen, mając przed sobą obraz diamentowych oczu...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
BANG!
Nie wiem, czy ktoś z Was jeszcze tu zagląda, lecz dla tych nielicznych powracam z kolejnym rozdziałem. Tęskniłam za pisaniem, lecz nadal nie mogę w pełni do niego powrócić nad czym bardzo ubolewam. Liczę na to, że ten stresujący czas, który nieuchronnie się zbliża przeminie szybko, abym mogła na nowo poddać się mojej pasji. Jeśli mi się uda będę co miesiąc wstawiała jeden rozdział, ale nie obiecuję. 
Piszcie, co sądzicie! Akcja powoli nabiera tempa, ale to dopiero początek. :D
Mam nadzieję, że niedługo ponownie wpadnę z nowym rozdziałem.
Trzymajcie się ciepło,
K@te! :-*

wtorek, 5 stycznia 2016

Czarna róża

Rozdział V

Powoli odzyskiwałam przytomność. Niepojęty, okropny ból rozdzierał moją czaszkę, przysparzając mnie o kolejne napady nudności. Najdelikatniej, jak tylko potrafiłam, lekko uchyliłam powieki, aby zorientować się, gdzie dokładnie byłam przetrzymywana. Zamazany obraz niechętnie zaczynał przyjmować zarys różnych przedmiotów, aż w końcu utworzył spójną, jednolitą całość. Leżałam w obskurnym, surowo wykonanym, ciemnym pokoju, bez okien, w którym jedynie dźwięki tykającego zegara zapewniały jakiś akustyczny akcent, odmierzając moją nieuchronnie zbliżającą się śmierć. Pomimo tego, że moje minuty zostały już policzone, a możliwości ucieczki były nikłe, postanowiłam nieznacznie się poruszyć, lecz od razu tego pożałowałam, gdyż w jednej sekundzie miałam przed sobą potężną, mroczną sylwetkę, pochylającego się mężczyzny z uliczki. Odruchowo, w akcie samoobrony szarpnęłam się do tyłu, lecz nic tym nie osiągnęłam. Ręce oraz nogi miałam związane. Bezsilnie wywijałam ramionami, niczym zwiotczała, gumowa lalka zawieszona na sznurkach, próbując się uwolnić, ale moje wysiłki na nic się nie zdały, gdyż środek odurzający jeszcze nie zdążył opuścił mojego ciała. Mój upór oprawca narodził cichym, kpiącym, szyderczym pomrukiem, na który zmroziło mi krew w żyłach. Przerażenie ogarnęło całe moje ciało, to nie był dźwięk, jaki wydają z siebie ludzie, brzmiało ono niczym odgłos wygłodniałej, dzikiej zwierzyny. Ze strachu przymknęłam na nowo oczy i zaczęłam histerycznie wołać o pomoc. Reakcja mężczyzny była błyskawiczna. W mgnieniu oka zatkał mi usta ręką, mocno dociskając moją twarz do poduszki, sprawiając mi jeszcze większy ból. Wierzgałam się niczym drapieżny kot, kiedy chwycił mnie za prawą nogę, łamiąc mi w odwecie kilka kości. Cierpienie było wręcz oślepiające, co jeszcze bardziej wzmogło moje wrzaski. Krzyki coraz bardziej denerwowały mojego porywacza. Był bardzo silnym mężczyzną, po którym było widać, że regularnie trenował muskulaturę. Kobieta mojego pokroju nie miała większych szans, by stawić mu czoła (tym bardziej, że środek odurzający nadal dawał się we znaki). Mimo to nadal stawiałam opór, nie chciałam zginąć, wiedząc, że nie próbowałam walczyć. Broniłam się jak oszalała, drapałam, gryzłam i tłukłam związanymi rękoma, lecz jeden skuteczny ruch unieruchamiający moje ręce i głowę spowodował, że nie miałam już jak się asekurować. W jednej chwili zupełnie się załamałam. Nie było dla mnie ratunku. W moich oczach kryło się już tylko bezimienne przerażenie wraz z bólem.

- Zamknij się głupia! - warknął nieprzyjemnie, patrząc wprost w moją twarz.

Gdy uniosłam lekko głowę ujrzałam przed sobą dwa czerwone punkciki w wykrzywionej od wściekłości twarzy. Ręka mężczyzny mocno przytrzymywała moją prawą nogę, sprawiając mi niewyobrażalne katusze, w wyniku czego z mojej piersi wyrwał się jęk cierpienia.

- Proszę - powiedziałam, błagalnym, cichym, chrapliwym głosem, nie powstrzymując napływających do oczu łez.

Podziałało, gdyż mężczyzna domyślił się, że jego ucisk sprawia mi ból i rozluźnił rękę.

- Siedź cicho, a może skrócę twoje męki- syknął groźnie, wskazując na siną nogę- a poza tym i tak twój krzyk Ci w niczym nie pomoże. Nikt Cię tu nie usłyszy.

- Co ze mną zrobisz? Do czego Ci jestem potrzebna?- zapytałam, ostatkiem sił próbując opanować drżący głos. 

Liczyłam na to, że moja nieugiętość i wewnętrzna siła, dadzą mu do zrozumienia, że pomimo zagrożenia ktoś w niedługim czasie może mi ruszyć na pomoc, a tym kimś miał okazać się być Muss wraz z Amandą, lecz na mężczyźnie nie zrobiło to jakiegoś piorunującego wrażenia, gdyż uśmiechnął się chłodno.
Na moment zapadła niepokojąca cisza. Mój oprawca nie spieszył się z udzieleniem mi odpowiedzi, tylko obdarzył mnie ponurym mruknięciem. Przez chwilę wymienialiśmy pomiędzy sobą spojrzenia, a jego oczy na nowo przyjęły normalny, zwyczajny, zielony odcień. Zamrugałam gwałtownie, mając w pamięci, jak jeszcze kilka minut temu świeciły czerwonym blaskiem! Zanim jednak zdążyłam się przyjrzeć ponownie, zalegającą ciszę przerwał dzwonek telefonu. Mężczyzna prędko złapał za urządzenie, nie zwracając na mnie najmniejszej uwagi, był spięty. Kilka krótkich słów spowodowało, że oblałam się zimnym potem:

- Tak, znalazłem ją - wyznał cicho, po czym uważnie wsłuchiwał się w odpowiedź osoby po drugiej stronie słuchawki. 

Mężczyzna był rozdrażniony, mocno zaciskał zęby w skupieniu, aby nie przegapić najdrobniejszego komunikatu i ewidentnie czuł postrach wobec swojego rozmówcy. Jego rozbiegany wzrok, nerwowe ruchy i niepewne pomrukiwania powodowały, że nie mogłam się wyzbyć uczucia, że najgorsze jeszcze przede mną. Nie umiałam wyobrazić sobie bardziej przerażającej sytuacji niż ta, w której się znajdowałam, lecz jak się okazało los nawet w ostatnich chwilach mojego życia był wobec mnie brutalny, gdyż na to sformułowanie zamarłam:

- Nie, wciąż żyje- odparł, nawet na mnie nie patrząc.

 Nie mogłam usłyszeć najmniejszego słowa wypowiedzianego przez, jak mi się zdawało, zleceniodawcę, bądź przełożonego mojego oprawcy. Tak bardzo pragnęłam uzyskać najdrobniejszej informacji na temat tego, gdzie obecnie się znajdowałam, że próbowałam chociaż na chwilę opanować wstrząsające mną dreszcze i skupić się możliwie wystarczająco, aby otrzymać upragnioną wskazówkę, kiedy nagle usłyszałam przerażający huk. Drzwi od pomieszczenia otworzyły się na oścież, a w nich dostrzegłam przeraźliwie ogromną postać, która nawet w półmroku wyglądała na jeszcze bardziej demoniczną niż mój porywacz. Wstrzymałam oddech i z przerażenia skuliłam się w sobie, licząc, że stanę się wystarczająco mała i niewidoczna, byle tylko zapomniano o mojej obecności. Modliłam się w duchu, aby ten koszmar się skończył.
 Mężczyzna był nieludzkich rozmiarów, jego szerokie ramiona oraz barki wyglądały tak, jakby mogły udźwignąć ciężar całego świata, czarna koszula opinała jego muskularny tors, dzięki czemu widać było przez nią kształt klatki piersiowej i twardy jak stal brzuch, jednak pomimo potężnej sylwetki największą uwagę przykuwały jego niespotykane oczy. Jeszcze nigdy w życiu nie widziałam mężczyzny o tak jasnych i  lodowatych oczach, od których bił blask grozy oraz bezwzględności. Po wymianie kilku, krótkich zadań Pana z mrożącym krew w żyłach spojrzeniem z moim porywaczem, których ze strachu nie byłam w stanie zrozumieć nastała przerażająca i koszmarna cisza, której się niezmiernie obawiałam. Miał nastąpić mój sąd i każdy nerw w moim ciele był tego świadom. Tak mocno zaciskałam powieki, że dopiero po kilku minutach zdałam sobie strawę, że zamknęłam oczy. Postanowiłam zaryzykować jedno, pośpieszne, ukradkowe spojrzenie w stronę moich oprawców, lecz... był to wielki błąd. Mężczyzna w czarnej koszuli, odsłaniającej jego umięśnione ręce poruszył się i zwrócił swój wzrok wprost na mnie i zaczął zmierzać w moim kierunku. Zamarłam.
 Jego oczy przeszywały mnie na wylot, były niczym magnes, nie mogłam przestać się w nie wpatrywać. W mroku tak jasne spojrzenie sprawiało niesamowite, wręcz nierealne wrażenie, a bijące od niego okrucieństwo i niebezpieczeństwo bardzo wyraźnie sygnalizowały jakim był człowiekiem.
Podchodził do mnie z nonszalancją wysportowanego faceta, jakby ta sytuacja była dla niego codziennością, rutynowym, a przy okazji zabawnym zajęciem. Kiedy przystanął przy moim łóżku z bliska mogłam się przyjrzeć jego twarzy. Miał śniadą cerę, która sugerowała egzotyczne pochodzenie, wyraźnie zarysowaną, ostrą niczym brzytwa szczękę, dołek w brodzie, szerokie i wysoko osadzone kości policzkowe oraz rzymski nos, pod którym znajdowały się pełne usta, na których gościł pełen drwiny i kpiący uśmiech. Policzki pokrywał lekki zarost, który dodawał mu powagi, a kruczoczarne włosy pozostawały w delikatnym nieładzie. To zaniedbanie absurdalnie kłóciło się z jego dopasowaną koszulą i powagą bijącą od jego osoby.
Próbowałam się odsunąć, lecz moje starania tylko przysporzyły mi więcej bólu niż pożytku, skrzywiłam się nieznacznie, co Pan lodowe oczy nagrodził kpiącym uśmieszkiem. Ewidentnie bawiło go to, że jestem przerażona i bezbronna.

- Wyjaśnij mi proszę, dlaczego jeszcze jej nie zlikwidowałeś? - zapytał dudniącym, ochrypłym głosem, przyglądając mi się złowróżbnie.

- Wolałem, abyś to ty podjął decyzję, co mamy z nią zrobić - odparł równie chłodno zielonooki.

- A, co takiego trudnego jest w zrozumieniu polecenia: pozbyć się świadków? - zapytał, nie oczekując nawet odpowiedzi. 
Wodził wzrokiem po mojej przerażonej twarzy i napawał się moim strachem, który z każdą ich wymianą zdań rósł we mnie coraz gwałtowniej. - Problem tkwi w tym,
że ona jest człowiekiem - jego kąciki ust ułożyły się w znaczącym uśmieszku - a nie w tym, że nie określiłem się wystarczająco dosadnie. - dokończył, przewiercając mnie swoim jaśniejącym z każdą minutą spojrzeniem.

Lęk, który w tamtej chwili mnie ogarnął spowodował, że wstrząsną mną lodowaty dreszcz. Ich pozbawiona sensu rozmowa, wyglądała niczym scena z filmu science fiction, zachowywali się tak, jakby oni dwaj stanowili odrębny gatunek, jakby istota ludzka była dla nich bezbronną i bezmyślną kreaturą, a przecież oni również byli ludźmi! Przez moją głowę przelatywało szereg różnorodnych myśli, nie chciałam do siebie dopuścić żądnej informacji świadczącej o tym, że mam do czynienia z przestępcami, którzy są psychicznie chorzy, gdyż napawało mnie to jeszcze większym przerażeniem.

- Ona nie ma pojęcia kim jesteśmy - odpowiedział mężczyzna z głębi pokoju, nie odnosząc się do wcześniejszych słów, na co Pan lodowe oczy zareagował cichym śmiechem.
- Widocznie za mało się starałeś - odparł nadal się uśmiechając - Nasza bystra Pani dziennikarz, jednak chyba nie szukała wystarczająco dokładnie, skoro nie udało jej się dowiedzieć kim jesteśmy ani jak nas znaleźć - rzekł, oczekując mojej reakcji.

- K-k-kim wy jesteście? - wyszeptałam, dławiąc się ze strachu, pozwalając, aby łzy popłynęły mi po policzkach.

- Tajemnica, kochanie - odparł pochylając się nade mną tak , aby spojrzeć mi w oczy - tajemnica.

- Co zamierzasz z nią zrobić? - nagle po lewej stronie łózka znikąd zmaterializował się drugi z moich porywaczy, patrząc twardo w jasnookiego.

 Mężczyzna powoli wyprostował się i spojrzał na swojego podwładnego odpłacając mu się tym samym chłodnym i budzącym grozę tonem:

- A co ty byś zrobił na moim miejscu? - odbił piłeczkę.

- To ty tu podejmujesz decyzję - odrzekł zaciskając pięści, po czym mężczyzna z lodowatym spojrzeniem odwrócił głowę w moją stronę i odparł przerażająco cicho:

- Zabierzmy ją do domu - obdarzył mnie kpiącym uśmieszkiem.

Na te słowa szarpnęłam się gwałtownie do tyłu, nie zważając na tępy ból, który przeszedł całe moje ciało i umysł, lecz zaraz potem ogarnął mnie mrok i płomyk nadziei zgasł.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witam Was kochani w Nowym 2016 roku,
minęło wiele czasu od mojego powrotu, ale wiedzcie, że wciąż o Was pamiętam i nadal kontynuuję pisanie, lecz ten rok będzie moim decydującym, jeśli chodzi o moją przyszłość, dlatego nie jestem taka aktywna jak wcześniej. Jak na razie kolejna notka z serii Czarna róża, lecz Dancing Dream nie pozostaje w stanie spoczynku, gdyż pracuję nad dalszym rozwojem akcji, tylko potrzebuję czasu, dużo czasu, więc nie chcę teraz rzucać słów na wiatr i umawiać się z Wami na kolejną część któregokolwiek z opowiadań, ponieważ sama nie wiem, kiedy uda mi się ją zakończyć i dodać. Myślę, że mnie zrozumiecie i będziecie nadal oczekiwać na dalsze notki.
Może trochę spóźnione, ale jak się mówi lepiej późno niż wcale, dlatego chciałabym Wam życzyć szczęśliwego i wspaniałego Nowego Roku, aby zaowocował on wieloma sukcesami oraz spełnienia marzeń, bo warto je mieć!
Ściskam Was mocno i do zobaczenie wkrótce!
K@te :-)